
Popołudniowa kawka z Kasią cz.375
NieopublikowanePopołudniowa kawka z Kasią cz.374
NieopublikowaneŚwięta Wielkanocne wczoraj i dziś. Co było inaczej, co wciąż wygląda tak samo, albo podobnie? Czego mi tym razem brakowało, a czego nie brakowało zupełnie? Chciałam napisać przed świętami, gdzieś w okolicach Wielkiego Piątku, jednak, mimo i wbrew wszystkiemu, przygotowania do "obchodów" trochę mnie wessały. Wessały i wypluły gdzieś w okolicach Lanego Poniedziałku, kiedy to mi się ulało, przelało tudzież:/
Urodziłam się podszyta powojennym lękiem. Słuchałam opowieści babcinych z czasów wojny, prababcia też wspominała co nieco, dziadek dużo rzadziej. Już jako dziecko miałam zaprogramowany strach przed tym, że ktoś wtargnie do mojego domu i przerwie bezprawnie nić życia, nić codzienności, jaką zechcę wieść. W wieku nastu lat, usłyszałam od przyjaciółki, żebym się nie bała, bo, jeśli faktycznie wojna się zacznie, to będziemy obie biegały z kałachami i nie damy się. Rozbawiła mnie tą wizją i przeraziła jeszcze bardziej. Trzy lata temu, moja mama umierała na śmiertelną chorobę, a ja zbierałam dary dla wojennych uchodźców i zamiast skupiać na uwagę na mamie, czerpać z naszych wspólnych, ostatnich tygodni i miesięcy, śledziłam newsy w Internecie. Budziłam się i zasypiałam bojąc się o życie swoich najbliższych i własne...
Patrzę w lustro i widzę zajebiście piękną kobietę, osobę, człowieka, a potem ktoś chwyta za telefon, za aparat i robi mi zdjęcie. Nijak nie potrafię się ustawić i wychodzę znowu „niepiękna”, „nijaka”, „nie ja” po prostu!
Ksiądz, który odwiedzał moją mamę w ostatnich dniach życia, powiedział, że ona zapala się i gaśnie, jak migotliwy płomień świecy. Tak jakby chciała jeszcze być z nami przez chwilę, a zaraz znikała zupełnie. Dużo o tym jej znikaniu napisałam w swojej książce, mam nadzieję, że już wkrótce, każdy kto zechce będzie mógł ją przeczytać, ale dziś inna myśl zaprzątnęła mi głowę. Dziś, patrząc w lustro, pomyślałam, że ja też zapalam się i gasnę...