Pomyślałam dzisiaj, wspominając minione, bardzo ciepłe, niemal letnie dni, że gdybym wychowała się na wsi, to potrafiłabym pluć pestkami z wiśni. Wychowałam się jednak w mieście, na jednym z klasycznych, PRLowskich osiedli, dzięki czemu nauczyłam się m.in. wciskać kapsle od butelek po piwie i zawleczki od puszek w rozgrzany asfalt...

Okazało się, że wczorajszy dzień i wizyta na działce obfitowała w ciekawe okoliczności, jak chociażby przejażdżka Tomka i starszej córki z powrotem do miasta, po żebrowanie do łóżka, które, przez nieuwagę pakujących, zostało w garażu... Jednym słowem, klasyczny "wolny dzień", stąd taka, a nie inna muzyczna propozycja, którą umieściłam pod poprzednią Kawką.

Dzień Flagi, a w moim kalendarzu także Dzień Motywacji. Na wstępie zastanawiałam się, czy dam radę zmotywować się do czegokolwiek. Wczorajszy dzień zaskoczył mnie gośćmi, których miało nie być i rozmowami, których nie byłam w stanie przewidzieć. 

Kontynuując temat tzw. "wolnych dni", chciałabym napisać słów kilka o ciśnieniu, jakie odczuwamy, kiedy ten "wolny czas" przecieka nam przez palce, a dookoła jest mnóstwo rzeczy, które należałoby zrobić, czy też spraw, które czekają na "załatwienie". Pewnie dlatego dzieci twierdzą, że ja i Tomek nie potrafimy odpoczywać będąc w domu i powinniśmy się tego nauczyć.

Jakiś czas temu jechałam taksówką. Za kierownicą młoda kobieta, piękna i uśmiechnięta. Na zewnątrz wiosenne słońce. Okna w samochodzie częściowo otwarte, na twarzy przyjemne powiewy ciepłego wiatru. Było późne popołudnie, a pani kierowca prowadziła auto bez zbytniego pośpiechu i bardzo uważnie, tak jak lubię. Na chwilę przymknęłam oczy i uśmiechnęłam się. Dziś nie odczuwałam potrzeby nawiązywania kontaktu, zagadywania, przełamywania milczenia, które zupełnie mnie nie krępowało. Dziś chciałam złapać tych kilkanaście minut dla siebie.