
Pewnego razu, dawno, dawno temu, a może wcale nie tak dawno(?), małą dziewczynkę spotkało coś potencjalnie groźnego, a w rzeczywistości niegroźnego całkiem. No może zważywszy na to, jakie mogły być, a nie były, konsekwencje, jednak trochę groźne to było. Lecz nie czepiajmy się szczegółów, bowiem tylko jedno jest pewne... spotkało ją coś wartego zapamiętania.
Pomyślałam dzisiaj, wspominając minione, bardzo ciepłe, niemal letnie dni, że gdybym wychowała się na wsi, to potrafiłabym pluć pestkami z wiśni. Wychowałam się jednak w mieście, na jednym z klasycznych, PRLowskich osiedli, dzięki czemu nauczyłam się m.in. wciskać kapsle od butelek po piwie i zawleczki od puszek w rozgrzany asfalt...
Kontynuując temat tzw. "wolnych dni", chciałabym napisać słów kilka o ciśnieniu, jakie odczuwamy, kiedy ten "wolny czas" przecieka nam przez palce, a dookoła jest mnóstwo rzeczy, które należałoby zrobić, czy też spraw, które czekają na "załatwienie". Pewnie dlatego dzieci twierdzą, że ja i Tomek nie potrafimy odpoczywać będąc w domu i powinniśmy się tego nauczyć.
Okazało się, że wczorajszy dzień i wizyta na działce obfitowała w ciekawe okoliczności, jak chociażby przejażdżka Tomka i starszej córki z powrotem do miasta, po żebrowanie do łóżka, które, przez nieuwagę pakujących, zostało w garażu... Jednym słowem, klasyczny "wolny dzień", stąd taka, a nie inna muzyczna propozycja, którą umieściłam pod poprzednią Kawką.
Dzień Flagi, a w moim kalendarzu także Dzień Motywacji. Na wstępie zastanawiałam się, czy dam radę zmotywować się do czegokolwiek. Wczorajszy dzień zaskoczył mnie gośćmi, których miało nie być i rozmowami, których nie byłam w stanie przewidzieć.