Mam rower, ale praktycznie na nim nie jeżdżę. Jako dzieciak uwielbiałam tę formę aktywności. Rower stanowił podstawę moich codziennych "zabaw" na świeżym powietrzu, czy też podstawowy środek lokomocji do przemieszczania się pomiędzy różnymi częściami osiedla, na którym mieszkałam. Pamiętam, jak bawiłam się w autobus komunikacji miejskiej, zatrzymujący się na przystankach - przy osiedlowych ławkach, wpuszczający i wypuszczający pasażerów, zamykający i otwierający drzwi z charakterystycznym odgłosem. To dopiero była frajda!

Śpiewanie, czy też wyśpiewywanie własnych radości, a także lęków i niepokojów, znacząco wpłynęło na zmianę mojego myślenia. Jestem inną sobą, niż Kasia sprzed dziesięciu lat i mam nieco więcej wiary w to, że możliwe jest spełnianie własnych marzeń, choćby były totalnie oderwane od tego, co jest, w naszym rozumieniu, możliwe do osiągnięcia. 

Powrót do codziennych obowiązków bywa trudnym doświadczeniem. Zwłaszcza, jeśli chwile go poprzedzające upływały nam na robieniu tego, co kochamy, pośród ludzi, czy też istot, z którymi czujemy się dobrze, w atmosferze wzajemnej akceptacji i otwartości. Chcąc, nie chcąc, jednak wrócić trzeba. Odnaleźć się na nowo, co następuje zwykle szybciej, niż nam się mogłoby wydawać.

Zmartwienia zatruwają nam życie. Stają się źródłem chorób, spędzają nam sen z powiek, sprawiają, że żyjemy niejako w oderwaniu od tego, co tu i teraz. Tracą na tym także nasze relacje z bliskimi, nasze pasje i zainteresowania, a nawet umiejętności, które rozwijamy wówczas mniej efektywnie, nie potrafiąc się dostatecznie skupić na tym, co je buduje. Ponadto, wiele z naszych zmartwień nie ma w ogóle uzasadnienia. Dlaczego zatem sobie na nie pozwalamy?

Spędziłam ponad dobę na rozmowach, szczerych i otwartych, na nieocenianiu, otwieraniu się na siebie i na własną wrażliwość, dzieleniu się, czerpaniu i dawaniu. Na życzliwych spojrzeniach i gestach, wspólnych wygłupach, gotowaniu i posiłkach, spacerach... Byłam nad jeziorem, byłam w lesie, siedziałam przy kominku i patrzyłam też w niebo, które miało być upstrzone gwiazdami, a zamiast tego było szczelnie zasłonięte chmurami, ale i tak wgapiałam się z lubością i wsłuchiwałam w ciszę, która przyjemnie drgała w moich uszach, uspokajała oddech, wyciszała i nakazywała zwolnić kroku. Zgodnie stwierdziłyśmy, że na szczęście nie zleciał nam ten czas, "jak z bicza strzelił".