Muzyczka do Kawki:

7 kwietnia 2024r.

Postanowiłam wrzucić post na fb. Taki z niebanalnymi życzeniami świątecznymi. Po swojemu. Spałam tej nocy zaledwie cztery i pół godziny, ponieważ, nim zwolnił się piekarnik, było już po północy, a ja obiecałam synowi szarlotkę, czyli jedyne ciasto "świąteczne", które jada z ogromnym apetytem i równie wielką chęcią. Wzięłam się za to przy asyście serialu i w spowolnieniu, którego potrzebowałam po czasie intensywnych, przedświątecznych i przydomowych, prac. Spałabym pięć i pół godziny, gdyby nie zmiana czasu, która okrasiła moją szarlotkę kilkoma niecenzuralnymi zwrotami, ale dziś nie o tym.

(c.d. tematu, który ciągnie się bez końca...) Mam wrażenie, że pod koniec była wściekła. Nie tylko na chorobę, która odebrała jej wolność, jakąkolwiek możliwość decydowania o sobie, lecz także na Boga, który jej to "zrobił". Wiem... zrobiła to sobie sama. Jednak wydaje mi się, że zawierzyła Mu tak bardzo, iż oczekiwała, że ją uchroni, da jakiś znak w porę, a ona zdoła go odczytać. A, kiedy choroba rozkręciła się już na dobre, że uratuje ją... mimo wszystko. 

Trudne były te moje wielkoczwartkowe i wielkopiątkowe rozważania. Dołączyła do nich frustracja spowodowana tym, ile jeszcze jest do zrobienia, a ja zwyczajnie nie wyrabiam. No i obiecywałam sobie, że nie będę tak szalała, "tylko z grubsza zetrę kurze, no i z mebli, tam na górze". To fragment mojego wierszyka, który stanowi część scenariusza przedstawienia przedświątecznego, wystawianego przez moje zespoły teatralne, rokrocznie, w grudniu. Do świąt wielkanocnych także pasuje, jak ulał.

Nie odczuwam wyrzutów sumienia na myśl, że nie będę uczestniczyła w nabożeństwach wielkoczwartkowych, czy wielkopiątkowych, ponieważ czuję, że nic nie czuję w trakcie, poza sentymentem wyniesionym z dzieciństwa. Nie czuję tego, co czułam kiedyś, nie widzę potrzeby odtwarzania tego samego scenariusza. Osadziłabym go na stałe jako tło do wielu innych, mocno dotyczących nas prawd. Dotyczących nas w życiu codziennym. Tak, abyśmy potrafili otwarcie rozmawiać, zarówno ze sobą, jak i z tymi, którzy przemawiają do nas z pozycji ołtarza. Dotarło do mnie kilka lat temu, że, jeśli Jezus sprawował ostatnią wieczerzę siedząc przy jednym stole z apostołami, to, czy nie dopuściłby do tego stołu innych, którzy zechcieliby przy nim zasiąść?