"Ogony" emocjonalne ciągną się za nami przez większość życia... o ile im i sobie na to pozwalamy. Bogato zdobione, niczym u pawia, zaszłościami, żalami i pretensjami, brakami tego, czego potrzebowaliśmy, a co nie zostało nam dane, naszymi własnymi oczekiwaniami i wyobrażeniami, nieumiejętnością pozostawienia za sobą, puszczenia wolno, tego, co nam nie służy. Sama czuję czasem pewnego rodzaju brak zgody, kiedy słyszę własne słowa wypowiadane na głos: "odpuść sobie", dlatego nie dziwię się, że mogę drażnić tym innych. Jednocześnie wiem jednak, że jeśli nie odpuszczę, to przepadnę, zostanę stłamszona, zduszona, z połamanymi skrzydłami, pod stertą wszystkiego, co odpuszczone być powinno.

Oprócz zajęć teatralnych z młodzieżą i dorosłymi, bawię się trochę w teatr z dziećmi. Początkowo były to zajęcia z bajkotworzenia dla dzieci młodszych, takich w wieku pięć do dziewięciu lat, jednak moje bajkowe dzieci, wraz z biegiem lat, urosły i nadal do mnie przychodzą. Obecnie większość z nich ma już jedenaście, czy dwanaście lat. Tylko dwoje ma mniej niż dziesięć. Dlatego profil moich zajęć się zmienił, a w zasadzie wymusili to dorastający uczestnicy. Zamiast wykonywać ilustracje wokół wybranego wspólnie, lub zadanego przeze mnie, tematu, a następnie wysłuchiwać bajek, które napisałam pod wpływem zebranych od każdego pomysłów, zaczęliśmy tworzyć mini-spektakle na tematy, które są dla moich bajkotwórców obecnie istotne. Bajka wciąż nam towarzyszy, lecz poważne historie wkradają się coraz bardziej zdecydowanie, domagając się mojej uwagi i działania...

Czy faktycznie żyjemy w erze egoistów? A może raczej indywidualistów? Nie dalej, jak dwa dni temu przeczytałam, że wbija się nas w przeświadczenie, że ze wszystkim powinniśmy radzić sobie sami i, że to jest działanie wbrew kulturze przynależności, czy bycia częścią społeczności wspierającej, co kiedyś zdawało się być oczywiste. Sama nie wiem... no właśnie, sama...

Co chwilę wpada mi przed oczy jakiś tekst, który mnie inspiruje i podkręca do pisania. To dobrze. Lepiej tak, niż gdybym miała siedzieć i patrzeć tępo w ekran, a konkretnie w biały, nieskalany ani jednym słowem, prostokąt na jego środku, w oczekiwaniu na natchnienie. Takie dni też przychodzą, szczęśliwie dzisiejszy jest ich przeciwnieństwem.

Podchodzę do drzwi domu kultury, trochę się spieszę, bo powinnam być już w pracy co najmniej od pół godziny. Z daleka widzę wysokiego mężczyznę w kapturze, który chodzi raz w jedną, raz w drugą stronę. Wiem, że mnie zauważył, a ja dostrzegam, że powoli zmierza w tym samym kierunku, co ja. Na bank mnie zaczepi.