Wczoraj był Międzynarodowy Dzień Psa, dziś jest niedziela handlowa. Mieliśmy pojechać po ostatnie, szkolne zakupy, nie wyszło. Mieliśmy pójść na wieczorny, długi spacer z psem, plany pokrzyżowała nam burza. A przez dzień cały słońce grzało niemiłosiernie, z całych sił się starając, bym zapomniała o tęsknocie za latem, jeszcze nim nastąpi jego koniec.

Powrót do domu bywa trudnym doświadczeniem. Zwłaszcza, jeśli miejsce, w którym spędzamy czas miło i beztrosko, jest jednym z naszych ulubionych. Kiedy jesteśmy w towarzystwie tych, których lubimy, kochamy, z którymi dobrze się czujemy i bawimy. Ech... ale przecież w domu może być równie dobrze, a nawet lepiej! Tylko dziś jakoś trudno mi w to uwierzyć.

c.d.
Widok z tarasu, raz po raz, rozświetlały błyski. Najpierw bardzo odległe, ledwie widoczne, a już po chwili dało się zauważyć, że burza zmierza do nas zdecydowanym krokiem i to z trzech stron. Błysk z lewej, z prawej, a po chwili centralnie przed nami. Zawołałam dziewczyny, aby podziwiały ze mną to widowisko. Zapewniłam kilkakrotnie, że warto. Burza w Bieszczadach, czy w każdych innych górach ma zupełnie inny charakter, niż ta z nizin.

Ponownie wybraliśmy się w góry. Było bardzo ciepło, ale nie tak upalnie jak przez większość minionych dni. Może to ze względu na burzę, która dwa dni temu ostudziła nieco rozgrzane do czerwoności zbocza gór? Po jednym z nich, krok po kroku, wchodziliśmy niespiesznie pod górę w to wilgotne, słoneczne popołudnie.

Przyszedł czas na burzę - pięknie się składa, bo to setna KawkaJ Od kilku dni zanosiło się na porządne widowisko na bieszczadzkim niebie. Zresztą zapowiadano je już kilkakrotnie, dlatego to, że nadeszło nie powinno nikogo dziwić.