"Rosnę" - pomyślałam w wieku nastu lat. - "Nie jestem już małą dziewczynką, nie wszystko da się wytłumaczyć wiekiem. Powoli biorę odpowiedzialność za swoje czyny, pełną. I decyzje, te upragnione. Spadają na mnie niczym nieznośny ciężar, niczym krople potu zmuszające oczy do zamknięcia... Powoli staję się dorosła. Jeszcze kilka lat temu tego pragnęłam. Teraz już wiem, jestem o tym przekonana, że nie chcę."
Szukałam skrzydeł zdolnych unieść ciężar serca,
ciężar myśli pęczniejących w moich rękach.
Poprzez słowa modlitw od dziecka szeptanych,
przecierałam szlak do Ciebie, mój Kochany!
Wpadałam do domu po dwóch (zaledwie!) godzinach nieobecności. I... jak zwykle, po krótkiej wymianie uprzejmości, typu "Mama przyszła!", "Tak przyszła. Co robicie?", "Bawimy się." nastąpiła wnikliwa lustracja terytorium będącego pod moją jurysdykcją i, jak zwykle niekontrolowany wybuch.
Nie udało mi się mniej świrować na punkcie porządku, więc nie wiem, co by było gdyby... Ale za to wpadłam na doskonały, rzec by można, wysublimowany pomysł. W związku z muzycznym sezonem ogórkowym (jak dla mnie), wezmę się za pisanie. I to nie byle jakie! Nie jakieś tam skrobanie przypadkowe, na równie przypadkowym podkładzie, ale takie pisanie przez wielkie "P". Postanowiłam, że po raz trzeci w życiu zacznę pisać książkę, ale UWAGA! tym razem ją skończę:) Genialne, nieprawdaż?
Cienias ze mnie, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju infekcje nawiedzające nasz dom. O ile katar i ból gardła nie robią na mnie większego wrażenia. O tyle wszelkie przypadłości żołądkowo-jelitowe totalnie wybijają mnie z rytmu. Nienawidzę własnych reakcji i zachowań, działania przesiąkniętego niezdrową paniką. Kto następny? Jak? Kiedy? Noce spędzone na czuwaniu i wściekłość w bardzo niskim stopniu uzasadniona. Jedyne, co pozwala mi zapanować nad ogarniającym mnie szaleństwem to zmiana perspektywy.