
"Była sobie raz mała dziewczynka, która miała wielkie marzenie. Marzyła o tym, że wychodzi na scenę i... śpiewa. Śniła o tym, że stoi w świetle reflektorów przed mikrofonem, a publiczność naprawdę chce jej słuchać.
Słucham doniesień zza naszej wschodniej granicy i włosy jeżą mi się na głowie. Chwilę później czuję się już, jak oderwana od rzeczywistości (co nie powinno dziwić w kontekście jakiejś powszechnej prawidłowości...) i naprawdę wkraczam w jakieś inne, obce mi i zupełnie niechciane światy. Moje myśli zaczynają oscylować wokół zagrożeń, jakie te czasy i wszystko, co się w nich dzieje, bądź wydarzyć się może, "szykują" naszym dzieciom.
Życie jest takie proste. Każdy chce być kochany. Niemowlę, dziecko, nastolatek, dorosły i starzec. Każdy. Jeśli nie otrzymujemy tego upragnionego daru coś w nas pęka, coś się wykoślawia, świat nabiera ostrych kształtów. Jak nasze myśli, gotowe do ranienia innych, bądź nas samych, do wewnątrz.
Przychodzi podstępnie, najczęściej nocą lub wczesnym rankiem, ale bywa także, że zjawia się, zupełnie niespodziewana, w samym środku dnia, totalnie wybijając nas z rytmu. Sprawia, że nie możemy odnaleźć drogi do samego siebie, nijak nie zgrywamy się z otoczniem i bombardującymi nas zewsząd sygnałami. Chcemy uciec, schować się, przespać... ale to nie jest takie proste. Ona nie pozostawia złudzeń, musimy podporządkować się niechcianym regułom.
Chciałabym móc powtórzyć za Kazikiem "śmierć nie przeraża mnie", ale nie potrafię i nie mogę, bo gdybym to zrobiła, powiedziałabym nieprawdę. Śmierć jest, towarzyszy nam każdego dnia, potykamy się o nią na progu kolejnych chwil, wdechów i wydechów, spotkań i zdarzeń, których część stanowi nasz wybór, a pozostałe po prostu są wpisane w zestaw codziennych "musików". Wiemy, że każdego dnia może upomnieć się o swoje, ale wolimy o tym nie pamiętać.