
Przewrotny tytuł? Trochę tak i trochę nie. Post owszem, dla duszy. Poprzez duchowe doświadczanie, czym w istocie jest bezwarunkowa miłość do bliźniego. A "nie" dla wszystkiego, co nakazuje nam przyziemnie post traktować. Jak kolejną dietę, jak wyrzeczenie się na czterdzieści dni tego, co przejmie nad nami kontrolę na ponad trzysta pozostałych. "Nie" dla księży, którzy nie mówią ludzkim głosem.
Gdyby tak czas był z gumy. Żebyśmy mogli naciągać go i luzować wedle własnych potrzeb. Kiedy mamy małe dzieci, pracę i chęć realizacji własnych pasji, dodawać sobie objętości. Kiedy czas spędzany, dajmy na to z dala od bliskich, dłuży się niemiłosiernie popuszczać, tak aby guma zacisnęła się w namacalnej ograniczoności. Niestety... nie jest to możliwe.
Kiedy na świecie pojawiają się dzieci, nic nie jest już takie samo jak przedtem. Pisząc te słowa daleka jestem od oklepanych frazesów, jakie głoszą rodzice chcący uświadomić wszystkich nie posiadających jeszcze potomstwa. Macierzyństwo i „tacierzyństwo” to w istocie nie lada wyzwanie i istna rewolucja, której regułom, chcąc nie chcąc, musimy się podporządkować.
Pytana: "Jak na to wszystko znajduję czas?", odpowiadam: "nie wiem". Myślę, że to czas znajduje mnie. Gdzieś pomiędzy codziennym zabieganiem. Zaraz po lub zaraz przed kolejnym "muszę" i "powinnam". Na przecięciu moich oczekiwań odnośnie tego, kim chciałabym być i realnych możliwości. Znajduje mnie i szczęśliwie prowadzi tam, gdzie jestem zdecydowanie bardziej, gdzie jestem bliżej siebie. A kiedy stamtąd powracam okazuje się, że codzienne zabieganie jest jakby lżejsze, i że wypełnianie roli matki nie trąci już tak bardzo zmęczeniem.
Dziś okazało się, że nasze najmłodsze dziecko jest chore. Zapalenie oskrzeli a może płuc nawet? Antybiotyk i zalecenie oklepywania wraz ze zdaniem wypowiedzianym przez Panią Doktor: "Dobrze, że przyszliście" powinny wystarczyć. Ale czy wystarczą w istocie?