Kaprys nie jest jedyną przytulaśną pocieszajką, jaką dostałam w ostatnim czasie. Jest drugi. Kilka miesięcy temu, w okolicach Mikołajek, dostałam myszkę w niebieskiej sukience. Nazwałam ją Mała Kasia.

Nawiązując do poprzedniej Kawki... prócz jednego z moich zespołów (konkretnie był to Teatr Nie Stary:)), podczas pierwszych, naszych wspólnych występów gościnnych, ja i Tomek zagraliśmy także mini-koncert.

Przecież wiem doskonale, jak to działa. Budzę się, nie chce mi się wstać, choć słońce za oknami. Poleżałabym jeszcze, poleniuchowała, choć z pewnością za godzinę, półtorej miałabym już tego wylegiwania się serdecznie dosyć. Może poszłabym gdzieś? Ale tylko tam, gdzie iść nie muszę...

Ależ się dzisiaj działo! Ależ mi się dzisiaj chciało! Ależ naszpikowałam się pozytywną energią! I dokładnie taki był mój zamiar i taki był plan. Aż dziw bierze, że wszystko poszło zgodnie z nim, że dokładnie taka radość, jaką zaprojektowałam wybiegając w niedaleką przyszłość, stała się moim i naszym udziałem!

Idę, jak burza. Nie płakałam tej nocy, ani poprzedniej, nie licząc dwóch, pojedynczych strumyczków, które naznaczyły oba moje policzki, kończąc swój bieg gdzieś w okolicach szyi. Otarłam twarz i zasnęłam, zupełnie jakby ich nie było.