Postanowiłam wrzucić post na fb. Taki z niebanalnymi życzeniami świątecznymi. Po swojemu. Spałam tej nocy zaledwie cztery i pół godziny, ponieważ, nim zwolnił się piekarnik, było już po północy, a ja obiecałam synowi szarlotkę, czyli jedyne ciasto "świąteczne", które jada z ogromnym apetytem i równie wielką chęcią. Wzięłam się za to przy asyście serialu i w spowolnieniu, którego potrzebowałam po czasie intensywnych, przedświątecznych i przydomowych, prac. Spałabym pięć i pół godziny, gdyby nie zmiana czasu, która okrasiła moją szarlotkę kilkoma niecenzuralnymi zwrotami, ale dziś nie o tym.

Trudne były te moje wielkoczwartkowe i wielkopiątkowe rozważania. Dołączyła do nich frustracja spowodowana tym, ile jeszcze jest do zrobienia, a ja zwyczajnie nie wyrabiam. No i obiecywałam sobie, że nie będę tak szalała, "tylko z grubsza zetrę kurze, no i z mebli, tam na górze". To fragment mojego wierszyka, który stanowi część scenariusza przedstawienia przedświątecznego, wystawianego przez moje zespoły teatralne, rokrocznie, w grudniu. Do świąt wielkanocnych także pasuje, jak ulał.

Nie odczuwam wyrzutów sumienia na myśl, że nie będę uczestniczyła w nabożeństwach wielkoczwartkowych, czy wielkopiątkowych, ponieważ czuję, że nic nie czuję w trakcie, poza sentymentem wyniesionym z dzieciństwa. Nie czuję tego, co czułam kiedyś, nie widzę potrzeby odtwarzania tego samego scenariusza. Osadziłabym go na stałe jako tło do wielu innych, mocno dotyczących nas prawd. Dotyczących nas w życiu codziennym. Tak, abyśmy potrafili otwarcie rozmawiać, zarówno ze sobą, jak i z tymi, którzy przemawiają do nas z pozycji ołtarza. Dotarło do mnie kilka lat temu, że, jeśli Jezus sprawował ostatnią wieczerzę siedząc przy jednym stole z apostołami, to, czy nie dopuściłby do tego stołu innych, którzy zechcieliby przy nim zasiąść?

(c.d. tematu, który ciągnie się bez końca...) Mam wrażenie, że pod koniec była wściekła. Nie tylko na chorobę, która odebrała jej wolność, jakąkolwiek możliwość decydowania o sobie, lecz także na Boga, który jej to "zrobił". Wiem... zrobiła to sobie sama. Jednak wydaje mi się, że zawierzyła Mu tak bardzo, iż oczekiwała, że ją uchroni, da jakiś znak w porę, a ona zdoła go odczytać. A, kiedy choroba rozkręciła się już na dobre, że uratuje ją... mimo wszystko. 

Dziś odbyło się kolejne spotkanie mojego Kręgu Kobiecego, jak coraz częściej nas nazywam. Ponieważ niedawno obchodziłam urodziny, a za kilka dni rozpoczną się Święta Wielkanocne, tym razem nie przygotowałam żadnego tematu i żadnych materiałów do dyskusji. Tym razem, zarówno ja, jak i dziewczyny, byłyśmy nastawione na luźne rozmowy dookoła treści, które akurat nam "się nawiną":)