
Oj, to był intensywny dzień, a jak na niedzielę, to już zupełne szaleństwo! Miałam wstać o siódmej trzydzieści, a dokładniej rzecz biorąc "musiałam wstać". Włosy, po pracach przy sadzeniu roślin dnia poprzedniego, wołały o pomstę do nieba i było to minimum zabiegów higiecznych, jakim powinnam oddać się tego niedzielnego poranka, z tej prostej przyczyny, że wybierałam się "między ludzi", a dokładnie rzecz biorąc, pomiędzy całą zgraję pięknych, młodych dziewcząt...
Od dawna jestem w procesie twórczym, który często wyrywa mnie z codzienności. Nie na stałe. Na chwilę, co chwilę, co dzień, co dwa. Dziś, dla odmiany, byłam mocno w tym, co "tu i teraz". Postanowiłam zrobić sobie przyjemność i wybrać się na zakupy, gdzie obcowanie z zakupionym obiektem to coś więcej, niż tylko "wzięcie go w posiadanie". To obietnica wzrostu, piękna, chwil, które będę mogła, ku uciesze mego ducha i ciała, spędzić w otulinie przyjaznego cienia.
Są takie chwile, kiedy wiem wszystko. Nic mnie nie zastanawia, nad niczym nie muszę łamać głowy, rwać włosów, czy pocić się z wysiłku... całym ciałem. Są takie chwile, kiedy jestem ponad czasem i czas nie budzi we mnie żadnych wątpliwości. Nie czuję się w obowiązku, nie mam do nikogo pretensji, niczego nie oczekuję. Jestem i wiem. Wiem wszystko, co wiedzieć powinnam.
Jakby spokojnieszy ten piąteczek piątunio. Zupełnie nieimprezowy, nawet nieprzegadany o tym, co na przegadanie liczyło. Kolacja, a wcześniej rundka po działce, jakieś chwasty w dłoni, kilka porządkowych spraw i pranie do ściągnięcia. Wspólne oglądanie programu rozrywkowego, komentarze, śmiech i wzruszenia, a potem cisza.
Potrafię już odpoczywać. Potrafię położyć się na huśtawce i huśtać się bez wyrzutów sumienia. Patrzeć w niebo, albo zamknąć oczy i nie myśleć o niczym, wsłuchać się w odgłosy dookoła, wyłapać te, które są przyjemne. Potrafię być w tej chwili i nie spieszyć się i wszystko inne odłożyć na potem. To dużo, to cholernie dużo.