Dziś dotarło do mnie coś, co już dawno powinno rzucić moje myślenie na właściwe tory. Wiem już doskonale, jakie powinno być moje myślenie o sobie, w kontekście wykonywanej pracy. 

Dumałyśmy dzisiaj nad tym, o czym jeszcze mogłybyśmy opowiedzieć ze sceny. Chciałam wspomnieć o miłości, ale nie chciałam, żeby zabrzmiało to tak... banalnie. Jednak miłość ma to do siebie, że przychodzi nawet, jeśli teoretycznie jej nie zapraszamy, nie wywołujemy do tablicy. Ona po prostu jest... ponownie przejęła nad nami kontrolę.

Co zrobiłam z tym ciężarem? Dziś niewiele, poza tym, że zapomniałam o nim na kilka ożywczych godzin. Pojechałam tam, gdzie pojechać miałam. Wygłosiłam wykład, zaśpiewałam kilka piosenek, spędziłam miło czas w gronie innych kobiet i w towarzystwie Tomka, który był w tym wszystkim ze mną. On wiedział, co ze sobą niosę. Przytulał mnie, przelotnie głaskał po plecach, cmokał w głowę. Był.

Jak dobrze, że akurat dziś jest słonecznie. Słonecznie, tak beszczelnie i całkowicie. Słonecznie tak, że aż mnie oślepia. Mam na myśli to słońce od środka, które obudziło mnie wtedy, kiedy uznało to za stosowne, czyli dopiero jakoś pod wieczór...

Dziś był piękny dzień. Słońce schowało się wprawdzie za chmurami, ale ja czułam, że ono wciąż tam jest. Piękne było to, że mogłam odwiedzić kochaną osobę, z drugą spędzić miło czas, z inną porozmawiać, choć to niczego nie zmieniło. Jednak ja wiedziałam, że jest mi to potrzebne, że robię to dla siebie. Teraz mam już pewność.