Kim jest MAMA? Kim jest dla ciebie, dla mnie, dla każdego z nas? Odpowiedź na to pytanie nie jest ani oczywista, ani łatwa do sformułowania. Wiem jedno, MAMA to KTOŚ. To naprawdę niezła "gościówa", istna torpeda, dla której nic nie jest niemożliwe.
Mama rozgoni chmury znad czoła, stanie do walki z najgroźniejszym "potworem", skoczy w ogień, a gdy trzeba zwyczajnie pomilczy, czekając aż opadną emocje. To, że MAMA zwykle zadba, byś nosił czyste skarpetki, zjadł obiad każdego dnia i nie zaniedbał swoich obowiązków, wcale nie należy do jej, najbardziej heroicznych wyczynów. Fakt, że znosi bądź znosiła nocne pobudki, nagłe, zupełnie niezaplanowane i totalnie nieprzewidywalne infekcje pojawiające się zwykle w najmniej oczekiwanym momencie, te wszystkie sytuacje kiedy nikt, ale to absolutnie nikt, nie był tak niezbędny, tak potrzebny, jak właśnie ONA, należy do nich już dużo bardziej. I te chwile, gdy tuż przed wyjściem z domu, na umówione spotkanie, do pracy, gdziekolwiek bądź, musiała zapierać plamy na twoim ubraniu, wycierać podłogę, bo "niechcący coś się wylało", zmieniać ci rajstopy, bo nagle pojawiła się w nich dziura, albo szukać czegoś, co jest totalnie niezbędne i konieczne do zabrania, a zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach właśnie TERAZ! Do tego dopisz sobie jeszcze odrywanie najnieszczęśliwszego w świecie, zapłakanego, wrzeszczącego skrzata od nogi, gdy po raz pierwszy, wtóry, n-ty MAMA wychodzi do pracy, bo MUSI tam iść, albo zostawia swoją ukochaną "kupkę nieszczęścia" w przedszkolu, bo też MUSI, bądź wie, że POWINNA...
MATKO, nie dam rady objąć tego wszystkiego myślami, zatem o słowach nawet nie wspomnę. Tak, sama jestem MAMĄ i to już od ładnych kilkunastu lat. Potrójną, choć to akurat bez znaczenia. Ostatnio pomyślałam sobie, że kobiety nie posiadające dzieci także bywają MAMAMI. Chociażby dla swoich czworonożnych przyjaciół. Od niespełna jedenastu miesięcy taki jegomość jest obecny w naszym życiu, i wiecie co? Na początku, ku memu przerażeniu, zdarzyło mi się kilka zarwanych nocek, a teraz zdarza mi się nieraz wchodzić na ring by stawiać czoła emocjom, które budzą się we mnie, kiedy "dziad" narozrabia, bądź zachowa się wobec kogoś niewłaściwie. Czuje się za niego odpowiedzialna. W końcu oswajam go każdego dnia, jak Mały Książe lisa... Zupełnie, jak z dzieckiem!
Mam choleryczno-melancholijny temperament, najgorszy z możliwych. Wrażliwość "high level", a do tego skłonność do gniewu, ot tak, przy byle okazji. Pokrzykiwania i popłakiwania często idą w parze, idą łeb w łeb, nie ułatwiając mi absolutnie niczego. Zwłaszcza bycia MAMĄ. Dlatego tak doskonale, podskórnie i na..., wiem, czuję i rozumiem kim jest MAMA, czemu musi stawiać czoła, z czym się mierzyć, jakie walki toczyć we własnym wnętrzu i poza nim, aby "bycie MAMĄ" było nie tylko znośne, ale piękne, prawdziwe, naturalne i w pełni przez nią akceptowane. Czy to w ogóle możliwe? Nie wiem, mogę tylko napisać, że ja się staram i dostrzegam starania innych MAM. Ogromny szacunek dla mojej MAMY, dla każdej z MAM pozwala mi czuć, że dzisiejsze święto jest wyjątkowe i wyjątkowo potrzebne. Choćby tylko po to, aby każdy z nas zadał sobie to pytanie, przyjrzał mu się z każdej strony, udzielił przemyślanej i pełnej odpowiedzi, zadumał się nad nią przez chwilę i wyrył sobie w pamięci raz na zawsze. Kochani, TO pytanie na dziś, do każdego z nas: "Kim jest MAMA"?
A teraz czas na prywatę;)
MAMUŚ, bywa, że nie oddzwaniam, bywa, że kilka dni z rzędu nie dzwonię w ogóle, bo tak już mam, bo nie przepadam za rozmowami przez telefon, albo zwyczajnie potrzebuję tej jednej, właściwiej chwili, gdy impuls pokieruje chęcią i połączę się z Tobą myślami. A do tego żaden telefon nie jest mi potrzebny:)
Nigdy nie zapomnę Twoich dłoni, które głaskały mnie po głowie i słów, które niosły ukojenie, gdy obudziłam się z płaczem w środku nocy, przerażona ogromem i nieskończonością kosmosu, bądź sparaliżowana cudzym cierpieniem... Jak sprawiałaś, że czułam się bezpiecznie, zaopiekowana i otulona, gdy jakiś podstępny bakcyl rozgościł się w moim wnętrzu, podnosząc temperaturę i wywołując inne niechciane dolegliwości. Nie zapomnę też naszych kłótni, które uczyły mnie walczyć o własne przekonania, o siebie. Pamiętasz te wielogodzinne, nocne rozmowy? Wtedy zrozumiałam, że naprawdę warto rozmawiać! I te chwile, gdy śmiałyśmy się do łez i te, gdy kitrając "małe co nieco" przed Twoją mamą, zaszywałyśmy się w pokoju na pięterku:D
Sporo tego już było:), lecz jestem pewna, że jeszcze niejedno przed nami. Dziękuję, kocham i pamiętam, choć czasem może Ci się wydawać, że nie... Każda z nas "tak ma", ale domysły powinny ustąpić miejsca prawdzie. A prawda jest jedna. Jesteś, więc ja jestem:)
Całuję mocno:)