Moja mama mawiała czasem:
- Zazdroszczę ci, że potrafisz pisać. Przelewać swoje myśli na papier, rozładowywać w ten sposób emocje.
Miała na myśli przede wszystkim moje piosenki, dzięki którym nie tylko nazywałam i katalizowałam swoje uczucia, ale także wchodziłam na scenę, gdzie odnalazłam siebie na nowo. Jednak nie tylko one... czytywała czasem moje felietony, wiersze, przychodziła na spektakle realizowane w oparciu o moje scenariusze. Czuła, że te "literackie narzędzia" dają mi możliwość przenoszenia wszelkich nadmiarów, których nieść nie jestem już w stanie, w inny wymiar. 

Dziś pojechaliśmy na działkę moich rodziców, po raz pierwszy od roku i po raz pierwszy przyjmował nas tam tylko Tata. Oczywiście nie obyło się bez rozmowy… niełatwej, ale bardzo potrzebnej. Poruszyliśmy także temat moich kawek, ponieważ tata przeczytał już większość z nich (póki co nie ma ich zbyt wieleJ). Powiedział coś w ten deseń:
- Gdybym potrafił pisać, jak ty, mógłbym przelać swoje myśli… to co teraz czuję, na papier i to mogłoby mi pomóc, niestety nie potrafię.
- A może powinieneś spróbować?
- Nieee, ale ty pisz dalej.
Będę, bo niewątpliwie przynosi mi to ulgę. Choć jednocześnie staje się źródłem ciągłych wyrzutów sumienia. Wciąż za mało, za rzadko, za późno, nie tak, jak bym chciała, albo nie wtedy, kiedy bym chciała. Najgorzej jest, gdy przestaję pisać zupełnie...

Pisanie jest dla mnie naturalną drogą wyrażania siebie. Mam z nim tylko jeden kłopot. Jeśli nie uchwycę myśli tuż po tym, jak się pojawia, nie zapiszę jej na skrawku papieru, w notatniku na telefonie, lub gdziekolwiek bądź, częstokroć przepada bezpowrotnie. Szczególnie uciążliwe jest to nocą, tuż przed zaśnięciem, albo tuż po przebudzeniu. Najlepsze pomysły pojawiają się zwykle wtedy, gdy biorę spokojny, głęboki wdech, ułożywszy się uprzednio w łóżku, i zaczynam powoli odpływać. Tak, właśnie wtedy moje myśli startują, jedna po drugiej, i zaczynają zapełniać kolejne linijki tekstu, który sam się w głowie pisze... ku niepamięci.

Nie potrafię określić, kiedy dokładnie się to zaczęło. Fascynacja słowem pisanym dotknęła mnie już w pierwszych klasach szkoły podstawowej, jednak problemy z ortografią skutecznie zniechęcały mnie do "piśmienniczych aktywności" (w przeciwieństwie do fascynacji artykułami biurowymi, ta niewzruszenie trwała i trwa nadalJ). Pamiętam te kłótnie i niemal histerie, kiedy musiałam po raz wtóry przepisywać jakiś tekst, poprawiając w nim błędy. Pamiętam też pomysł, jaki podsunęła mi, przy okazji któregoś z tych nierównych starć, mama:
- Może zacznij prowadzić pamiętnik?
Ciekawe, że sama nigdy tego nie zrobiła. Nie założyła dziennika, w którym mogłaby utrwalić część wspomnień. Dla siebie i dla nas. Mogłaby sobie w ten sposób pomóc. W przyjęciu i zrozumieniu tego, co ją spotykało, ale także w lepszym rozumieniu siebie samej.

Pomysł z pamiętnikiem okazał się być strzałem w dziesiątkę. Być może nie do końca pomógł mi w zwalczaniu ortograficznych problemów, ale wkręciłam się na tyle, że zaczęłam kolejne zeszyty, pełniące funkcję „szkatułek na przeżycia”, traktować niemal jak przyjaciół. Powierników, z którymi mogłam dzielić się wszystkim. Którzy zawsze mnie wysłuchają i nie obruszą się w odpowiedzi na „wrzucane” w nie słowa. Jakie by nie były.

Kilka dni temu, wychodząc z pokoju, natknęłam się na klamkę. Spotkanie łokcia z tym podstępnym elementem drzwi, było na tyle bolesne, że usiadłam na podłodze sycząc z bólu. Kiedy tak syczałam, stękałam i klęłam, moim oczom ukazał się zapomniany widok – stertka zeszytów będących moimi pamiętnikami sprzed wielu lat, zamknięta w foliowym worku i wsunięta pod komodę.

Sięgnęłam po nie. Wyciągnęłam jeden z nich i otworzyłam na losowo wybranej stronie. Zaczęłam czytać. To niesamowite, ale poczułam się tak, jakbym stała za plecami nastoletniej Kasi i zerkała jej przez ramię. A po chwili stałam się na powrót nią i zaczęłam poruszać się w znanej jej wtedy rzeczywistości. Byłam zaskoczona tym, jaka jest. Zapamiętałam ją trochę inaczej, albo po prostu jej obraz w moich wspomnieniach uległ wpływowi czasu, czy też deformacji, pod wpływem przeróżnych doświadczeń i napotkanych istnień.
- Może, gdybyś pisała pamiętnik, lepiej byś rozumiała mnie w czasie nastoletniego buntu?
Tak właśnie pomyślałam, a zaraz potem, że muszę urządzić sobie wieczór z córkami, podczas którego przeczytamy te moje pamiętniki. A ponieważ w jeden wieczór nie mamy szans się wyrobić, to zorganizujemy ich kilka. Tyle, ile będzie trzeba.
To niecodzienne doświadczenie zaskoczy zapewne zarówno mnie, jak i moje dziewczyny. Ja przypomnę sobie o tym, jak wtedy patrzyłam na świat, a one po raz wtóry zmierzą się z prawdą, że mama, niezaprzeczalnie, doświadczała tego, co one i przeżywała to podobnie.

Pamiętnik, piosenki, wiersze, bajki, blog… przynajmniej nikt nie będzie musiał zastanawiać się, co ja, tak naprawdę, myślę i czuję. Zgadywać, co jest dla mnie istotne. Nie będą nikogo dręczyły pytania:
- Jakie było jej zdanie na ten, czy inny temat?
- Czego chciała od życia? Po co odważyła się sięgnąć? Czego brak wciąż odczuwała?
- Jaka jest lub była? Co kryje się w jej wnętrzu?
Wystarczy przyjść na jeden z naszych koncertów i można się naprawdę sporo dowiedzieć. Nie potrafię inaczej. Muszę dzielić się tym, co dla mnie i o mnie, zapraszać do świata mojej wrażliwości. Dlaczego? Bo daje mi to poczucie, że nie jestem sama. Po co? Aby, być może, pomóc innym, myślącym podobnie lub borykającym się z podobnymi problemami.

No dobrze, a co jeśli niewiele osób zechce sięgnąć po te moje wpisy, czy też po książkę, którą niedawno skończyłam pisać. Czy wtedy także budujące będzie to współodczuwanie? Czy nie podejmuję zbyt dużego ryzyka? Odrzucenia, braku akceptacji i zrozumienia. Czy pisanie będzie pomocne, jeśli część tekstów mojego autorstwa nigdy nie ujrzy światła dziennego? I wreszcie, czy powinnam promować te swoje „pisadła”? – pyta dorosła, dojrzewająca i przeważnie, jako tako ogarnięta, kobieta.

Najlepszą odpowiedzią na te pytania będzie przykład z życia wzięty. Piszę popołudniowe kawki od sześciu dni i już usłyszałam od kilku osób:
- Wypiłam dziś z tobą kawkę. Wzruszyłam się – próbowałam dociec, przy której kawce emocje wzięły górę, lecz mi się nie udało.
- To świetny pomysł, a twoje kawki z przyjemnością będę czytać - ogromnie mnie to cieszy.
- Czytając dzisiejszą kawkę dotarło do mnie, że sama przeżyłam dziś podobną sytuację. Dzięki temu zupełnie inaczej spojrzałam na to, co się stało.
- Dobrze, że piszesz. Rób to dalej, a ja z przyjemnością poczytam - a ja z przyjemnością będę pisała dalej.

Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że ani razu nie zapytałam: „Czytałaś? Czytałeś? Jak ci się podobało?”. Nic z tych rzeczy. Te „opinie” przyszły do mnie same, dając mi do zrozumienia, że ludzi myślących podobnie jest całe mnóstwo, a moje wpisy mogą pomóc im w przeżywaniu i doświadczaniu, stanowić zapewnienie, że nie są sami.

Czytajcie, a nie będzie problemu z odgadnięciem, kim jestem, kim byłam… to ogromne ułatwienie dla wszystkich, którzy zdecydowali się iść wraz ze mną przez życie.

Muzyczka do kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=PDX0_bkHOtE&ab_channel=KasiaiTomek

21 maja 2023r.