Trening cierpliwości. Tak, tego właśnie doświadczam ilekroć muszę mierzyć się z własnymi oczekiwaniami wobec kogoś lub czegoś, które pozostają niespełnione. Może to być moja działalność artystyczna i tempo jej rozwoju. Może to być praca z moimi zespołami teatralnymi i konfrontacja tego, jak to widzę, z tym, jak widzą to oni. Może to być kolejka w markecie, w której, jak na złość musi dziać się wszystko, co zwykle miejsca nie ma, tylko dlatego, że mi się nieziemsko spieszy.

Wczoraj doświadczyliśmy takiego treningu w naszym rodzinnym gronie. My i nasz pies wybraliśmy się na jedną nockę poza Lublin. Koncepcja przemyślana, trzeba psiaka na nowo do podróży samochodem przyzwyczaić. Wakacje tuż, tuż. Nastawienie, jakie być powinno. Każdy z nas zdawał sobie sprawę, że może być ciężko i trzeba uzbroić się w cierpliwość. Ostatnim razem czekaliśmy ponad pół godziny... a ostatni raz był w październiku 2022.

Wszyscy już w aucie, bagażnik otwarty, miejsce przygotowane, nic tylko wskakiwać i jechać. Niestety nasz pupil miał inne zdanie na ten temat. Unikał kontaktu wzrokowego, nie reagował na własne imię i nawet kawałek kurczaka wrzucony na legowisko, nie stanowił dostatecznej pokusy. Czekamy.

Siedzimy chwilę w środku, a on stoi za samochodem i rozgląda się na wszystkie strony. Wołamy go, przemawiamy do rozsądku piskliwymi głosikami, co by zabrzmieć jak najbardziej przyjaźnie i nie rodzić złych skojarzeń.
- Hop! No hop! Wskakuj do środka. Nio już. No. Hop!
Zero kontaktu. Zupełnie jakby nagle ogłuchł. Obwąchał tylni zderzak, zajrzał z jednej strony, z drugiej i poszedł na trawnik. Świetnie. To sobie postoimy.
hoć temperatura emocji wciąż pod kontrolą, z tyłu głowy pojawia się myśl:
- A jakby tak mieć to w d...? Zostawić go i tyle.
Nikt nie mówi tego jeszcze na głos, ale wszyscy czujemy, że za chwilę dyskusja w tym temacie rozgorzeje na dobre. Dziewczyny wyciągają lody, które wzięły sobie na drogę. Rozpakowują je, a pies nagle wyraża zainteresowanie. Do dzieła.
- Chcesz loda? Tak? No to chodź. Dam Ci troszkę. No chodź.
Córka podsuwa mu pod nos papierek. On wylizuje go, smakuje mu. Opiera przednie łapy o bagażnik, Tomek już stoi za nim, w gotowości. Jednak kiedy próbuje podrzucić mu tylne łapy, pies wycofuje się z cichym warknięciem. Wracamy do początku. Znowu czekamy. Zaczynamy wymieniać się pomysłami. I oczywiście ktoś rzuca:
- Zostawmy go i tyle.
- Ale przecież nie o to nam chodziło. Zabieramy go, bo chcemy żeby się wreszcie nauczył wsiadać na komendę.
- Pierdzielę, nie będę z nim nigdzie jeździł.
- Spokojnie, nauczy się.
- Jak do tej pory się nie nauczył...
- I po co się denerwujesz
- Przestańcie! On to słyszy!

No tak, pies jest jak małe dziecko. Chłonie nasze emocje, jak gąbka. Po co ma wsiadać do środka, skoro tam jedni drugim zaczynają skakać do oczu. Kiedy coś takiego ma miejsce w domu, gdy zaczynamy mówić podniesionymi głosami, sprzeczać się, czy kłócić, on od razu ucieka w kąt do pokoju gościnnego, chowając się pod biurkiem, albo za Tomkowym fotelem. Nie chce brać w tym udziału i ma rację.
- Spokój. Nie spieszy nam się. W końcu wsiądzie.
Odpinamy i przypinamy smycz, kończą się nam pomysły. Jednak lód jedzony przez córkę nadal kusi. Znowu przednie łapy opiera o otwarty bagażnik, a wtedy ja obracam się na swoim fotelu i gwiżdżę, tudzież cmokam w jego stronę. Krótkie spojrzenie na mnie i HOP!, tylne łapy są wreszcie w bagażniku. Tomek szybko przypina go i zamyka klapę. Jest.
Podsumowujemy akcję z nieskrywaną satysfakcją:
- Niecałe piętnaście minut. Choć nieziemsko nam się to dłużyło, to żaden dramat. Musiał się po prostu przełamać i tyle.

Następnego dnia, przepełnieni pozytywnym nastawieniem, wsiadamy do auta, aby ruszyć w drogę powrotną. Zakładamy, że pójdzie szybciej niż wczoraj, w końcu wracamy do domu. Niestety...

Nie dość, że komary postanowiły pożegnać nas najlepiej, jak potrafią, czyli całą chmarą, to jeszcze nasz pupilek zupełnie nie chciał współpracować.
- Jak my z nim gdziekolwiek pojedziemy?
- Jeśli nie zechce wsiąść to, co zrobimy? Będziemy wracali piechotą?
- Zeżrą mnie te komary! Wsiadaj!
- Nie krzycz na niego!
- No chodź. Gdzie jest mama? No gdzie?
Gwiżdżę i znowu obracam się w jego stronę, oganiając się jednocześnie od komarów, które postanowiły wypełnić wnętrze samochodu. Pies nawet na mnie nie patrzy. Komary obsiadają go niemiłosiernie. Otrzepuje się, próbuje łapać je zębami i nie zbliża się do bagażnika. Tym razem w ruch idzie kiełbasa. Jeden kawałek na skraju, zjedzony. Drugi trochę dalej, zjedzony. Trzeci jeszcze głębiej, nie ma na niego ochoty. O czwartym nawet nie wspomnę.

Wymyślamy… co jeszcze, co jeszcze? Córka zakłada bluzę na głowę, namówiona przeze mnie, a ja zachęcam psa do szukania... bez sensu, nawet na nią nie spojrzał. Wsiadamy i wysiadamy z samochodu, Tomek bierze go na smycz i udaje, że spaceruje, po czym zaczyna truchtać i próbuje, siłą rozpędu, nakłonić pieseła do skoku. Du-pa. Pies wyhamowuje przed samym bagażnikiem i znowu rozgląda się na boki, udając, że nie słyszy zupełnie, co do niego mówimy.

Najgorzej, że młodsza córka śpieszy się do szkoły, na kartkówkę z biologii, na której musi być. Czas kurczy nam się nieubłaganie, co podnosi temperaturę naszych rozmów.
- Ja z nim nigdzie nie jadę! Mam dosyć! A jeśli nie zechce wsiąść, kiedy będziemy gdzieś daleko? Co wtedy zrobimy?
- Może przyczepkę będziemy ze sobą ciągali? Jak dla konia!
- Mamo, wpisz w wyszukiwarkę: "Jak nakłonić psa, żeby wsiadł do samochodu?"
- Już czytam. Dawać przysmaki... bla, bla, bla. Ale on nie jest w ogóle zainteresowany przysmakami.
- Chwalić, tu jest też o tym, żeby chwalić.
- No to przecież chwalimy do cholery!
- Nie podnoś głosu.
Pies stawia przednie łapy w bagażniku, wącha kiełbasę, której nie może dosięgnąć pyskiem.
- Super! Super! - znowu te piskliwe, podniesione głosiki - Dobrze! Dobry piesek!
Zeskakuje, idzie w cień i kładzie się na trawie.
- K..., mam dosyć.
- Spokojnie, nie możemy się denerwować.

Tata, u którego byliśmy, od kilku minut siedzi w domku, gdzie kazałam mu się udać, co by pies miał większą motywację do odjazdu. W końcu wychodzi, z ciekawości, i podchodzi do auta od strony bagażnika. Wtedy Tomek wpada na pomysł.
- Może tata wsiądzie za kierownicę i go zawoła?
Wszystkie chwyty dozwolone. Tata wsiada, a my jesteśmy bardzo sceptyczni, nie wierzymy, że to przyniesie zamierzony efekt. Tata woła psa, obracając się w jego stronę. Ten nadstawia uszu, rozgląda się po działce. Dziewczyny zaczynają tym samym piskliwym głosikiem, co dotychczas:
- Tu jest dziadek, zobacz. Tutaj!
Jest! Kontakt wzrokowy nawiązany. Pies, zaintrygowany tym, co dziadek robi za kierownicą naszego auta, wskakuje do środka. Uff...

Córka wchodzi na lekcję biologii kilka minut po dzwonku, a my szczęśliwie dojeżdżamy do domu tuż przed Tomka spotkaniem… zdalnym. Kiedy przekraczamy próg, a pies podchodzi do Tomka, merdając ogonem, słyszy znajomy, piskliwy głosik, przepełniony miłością:
- Teraz się przymilasz, tak? Ty... piiiiiii ;)

P.S. Biorąc pod uwagę utwór, jaki wybrałam do tej kawki dodam jedynie, że sytuacja nr 1 miała miejsce w niedzielę, a nasz pies wabi się Tyci :)

Muzyczka do kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=TG_s-S9AoRY&ab_channel=Hey-Topic

22 maja 2023r.