Godzina trzecia w nocy, a ja... właśnie znalazłam chwilę, żeby napisać co nieco :P Tym razem o marzeniu, które przypomniało mi o sobie, tuż po kobiecym wieczorze w kinie i naszym - moim i Tomka - koncercie. To było niesamowite przeżycie. Choć od jakiegoś czasu nie stresuję się już, nic a nic, przed "graniem", tym razem dreszczyk emocji, w sensie nie do końca pozytywnym, przebiegł mi po plecach. Zupełnie jakbym robiła to po raz pierwszy, co, rzecz jasna, nie jest prawdą.

Czym się różni stres uświadomiony od tego, o którym mamy mgliste pojęcie? Ano tym, że uczymy się go kontrolować, a nawet niwelować, co niezwykle ułatwia życie. Ułatwia też aktywności, jakim oddaję się niezwykle często, czyli wystąpienia publiczne. Dziś wiem już, że kilka głębokich oddechów, rzucenie myśli na inne tory, czy wyobrażnie sobie tego, jak czułabym się jako widz/słuchacz patrząc, jak osoba występująca przede mną się stresuje, może zdziałać cuda. Wiem też, że żadna z tych metod nie jest uniwersalna i, że powinnam korzystać z tych, które sama sobie wypracowałam. Dorzucam do tego garść dystansu, odrobinę klasycznej głupawki, uśmiech i śmiech i powoli rozprasza się mgła zaciskająca gardło i zamykająca mnie na wszystko wokół.

Pewnie trudno w to uwierzyć, zwłaszcza jeśli widziało się mnie w akcji podczas koncertu, czy występu teatralnego, że kiedyś to było dla mnie nie do pomyślenia. Bałam się występować przed KAŻDĄ publicznością. Czy to była moja klasa, rodzina, czy zupełnie obcy ludzie, nawet tych kilka osób w przychodni, siedzących w poczekalni, przerażało mnie to tak bardzo, że jednym, zdecydowanym ruchem, przekreśliłam, gdzieś po drodze, własne marzenia.

A marzyłam o scenie od małego. Tak, śniłam nieraz o tym, że wychodzę na scenę, staję w kręgu światła rzucanego przez reflektor, przede mną mikrofon, a nieco dalej, w ciemnej, ekscytujaco anonimowej przestrzeni, publiczność. Zbliżam się do mikrofonu, niemal czując jego chłodny dotyk i zaczynam śpiewać, a publiczność słucha mnie w pełnym skupieniu. Kiedy kończę, oklaskom nie ma końca, a ja czuję się po prostu, najzwyczajniej w świecie, spełniona i szczęśliwa.

Zdawałam sobie sprawę z własnych ograniczeń, nie zdając sobie jej zupełnie z własnych, nieodkrytych wtedy zupełnie, możliwości. Możemy nazwać je umownie talentami, czy mocnymi stronami, jednak dla mnie były one kluczami do innego świata, do świata sceny. 

Zawsze miałam wyjątkową umiejętność wymyślania i snucia różnych historii. Opowiadając innym, co mnie spotkało, robiłam to w sposób wymuszający uwagę i zainteresowanie. A kiedy skupienie słuchaczy nieco się rozmywało, bez problemu potrafiłam "na biegu" podkoloryzować własne doświadczenia, byle tylko ściągnąć ich z powrotem.
- Czego zatem się bałaś?
- Panicznie bałam się oceny.
- Wiesz, że cudze opinie nijak się mają do tego, jacy jesteśmy?
- Teraz już tak, kiedyś też... jednak nie potrafiłam być ponad tym, tudzież pod, obok, czy mieć tego w głębokim poważaniu.
- Pięknie to ujęłaś.
- Prawda? Tak poetycko;P

Tak serio, to jedyne, co okazało się być skuteczne na polu bitwy o spełnianie własnych marzeń, to konsekwentne stawianie małych kroczków na drodze do realizacji mniejszych i większych celów, jakie składały się na to wielkie COŚ, czego teraz zaczynam w pełni doświaczać. Nieraz stawiałam te kroki z bólem, totalnie nie rozumiejąc dlaczego jest to aż tak trudne. Nieraz upadałam, gubiąc zupełnie sens i tracąc motywację. Nieraz wściekałam się na siebie, że jestem za miękka, zbyt naiwna, za wrażliwa, za mało waleczna, czy odważna. Nieraz mówiłam: "Pieprzyć to, zostaję przy tym, co sprawdzone i bezpieczne, po co mi ta szarpanina z samą sobą. Te lęki, ta niepewność, te złości małe i duże. Po co mi te słowa, na które tak bardzo czekam, a które tak rzadko przychodzą. Może mają rację ci, zdaniem których powinnam sobie odpuścić?".

Guzik prawda. Jak już wspomniałam, od zawsze czułam, że mam wszystko, co niezbędne, by móc stać się "tym, kim stać się chcę". I wiecie co? Stale poruszam się naprzód. Czasem przyspieszam, czasem zwalniam, a nawet się potykam, ale coraz rzadziej upadam i coraz częściej odrywam stopy od podłoża. Robię po prostu to, co czekało na mnie z niecierpliwością, z szeroko rozportartymi ramionami i wiarą w moje możliwości. 

Jak często przekreślamy własne marzenia, z góry zakładając, że ich spełnienie nie jest możliwe? Czerpiemy z dotychczasowych doświadczeń i obserwacji, wyliczamy, mierzymy, zestawiamy i analizujemy. Tymczasem to nie logika, a serce odpowiedzialne jest za decyzje w tym, jakże istotnym, obszarze. Dlatego, każdego dnia, powinniśmy wsłuchiwać się w jego głos i nie pozwalać, aby zawirowania, mające źródło we wszystkim, czego przewidzieć nie jesteśmy w stanie, zmiotły nas z planszy. Upadki - ok, ale najważniejsze, aby po nich powstać, otrzepać się i pozostać w grze, choćby początkowo bolały nas poobijane dusze... 

P.S. O wspomnianym wyżej koncercie napiszę nieco więcej przy następnej kawce:)

Muzyczka do kawki:     
https://www.youtube.com/watch?v=Yam5uK6e-bQ&ab_channel=TheCranberriesVEVO

23 maja 2023r.