Koncert w Kinie Bajka w Lublinie… w Kinie w LublinieJ, dał nam możliwość zaprezentowania własnej twórczości przed niezwykle przyjazną publicznością. Na sali same kobiety. Uśmiechnięte i życzliwe. Czułam pozytywną energię wypełniającą współdzieloną przestrzeń. Czułam się, jak w domu;)

Po koncercie i niezwykle przyjemnej reszcie wieczoru, myślałam o tym, jak długą drogę przeszłam dotychczas, jak długą drogę przechodzi każdy z nas. Oczywiście mam na myśli głównie tych, którzy podejmują wyzwanie stawania się kimś więcej, niż zachowawczą wersją samego siebie.

Uwielbiam obserwować ludzi wokół mnie. Kiedy jadę autobusem, lub idę przez osiedle, miasto, czy wieś, wyłapują skrawki cudzych żyć i przyglądam im się z ciekawością. Może dzieje się tak, ponieważ szukam wciąż pomysłów na nowe historie, piosenki, czy scenariusze? A może zwyczajnie interesuje mnie to, w jaki sposób inni radzą sobie z życiem.
Pewnie to nienajlepsze określenie: „radzić sobie z życiem”, lepszym byłoby: „czerpać z niego”, „iść przez nie”, „stawać się jego świadomym podmiotem”. Tak, czy inaczej ja robię to na swój sposób, inni mogą robić to zupełnie inaczej.

Co myślą Ci, którzy przychodzą na nasze koncerty? Patrząc na nas, oceniają, czerpią, jedynie obserwują wyłapując to, co dla nich samych ma jakąś wartość? A może po prostu spędzają miło czas przy naszej muzyce?

Wczoraj powiedziałam dziewczynom z moich zajęć motywacyjnych, że budowanie poczucia własnej wartości, to długofalowy proces, ciężka praca, która nie gwarantuje nam sukcesu. Czy raz osiągnąwszy pewność siebie, nigdy jej nie tracimy? Czy będąc na określonym poziomie samoświadomości nie pozwalamy innym, by negatywnie na nas wpływali?
Doszłyśmy do wniosku, że podstawą jest to, jak same patrzymy na siebie, co same sobie dajemy. Przykład? Jedna z dziewczyn opowiedziała o błędnym zamówieniu, jakie złożyła przez Internet. Była z rodziną w górach, chcieli przejechać się kolejką i pojechali tam pewni tego, że mają już bilety. Na miejscu okazało się, że zamiast biletów na kolejkę, kupiła wejściówki do parku. Kilka lat temu wściekłaby się na samą siebie:
- Jestem beznadziejna, nawet biletów nie potrafię kupić. Niczego nie potrafię załatwić, jak należy. Przeze mnie musicie teraz czekać.
Tym razem nie powiedziała niczego w tym stylu. Zamiast tego, wzięła głęboki oddech, weszła na Internet i w ciągu kilkunastu minut odzyskała własne pieniądze. Bilety na kolejkę kupili na miejscu i spędzili bardzo miło czas razem. A moja znajoma była tak poruszona spokojem, jaki rozgościł się w jej wnętrzu, że opowiadając nam o tym wszystkim, autentycznie się wzruszyła.
- Powiedziałam mężowi, że aż chce mi się płakać. To tak niesamowite uczucie, kiedy potrafimy podejść do samych siebie z wyrozumiałością i spokojem. Nie gniewać się na siebie, nie wyrzucać sobie raz popełnionych błędów. Otoczyć się troską…
Mało tego. Kiedy potrafimy tak podejść do samych siebie, przyjąć nieagresywne, akceptujące postawy, poniekąd „zarażamy” tym innych. Wchodzimy niejako na wyższy poziom. Zyskujemy coś, co nie tak łatwo stracić.

Przypomniałam sobie o zegarku, jaki zgubiłam tydzień temu. Jechałam do pracy komunikacją miejską, przesiadałam się w miejscu, gdzie zwykle nie ma innych pasażerów, na wysepce pomiędzy dwiema ulicami. Stałam tam kilka minut. Z nudów zaczęłam grzebać w kieszeniach i znalazłam plik paragonów. Przeglądając je, zerkałam na drogę i betonowe wzmocnienia skarpy wzniesionej naprzeciwko przystanku. Na jej szczycie stał jakiś mężczyzna, robił zdjęcia. Pomyślałam, że musi być stamtąd niezły widok i, że miał dobry pomysł decydując się na tą „miejską wspinaczkę”. Tymczasem obiekt moich obserwacji zaczął schodzić w dół. Mniej więcej w jednej trzeciej drogi, zatrzymał się, zawrócił i z powrotem wszedł na górę. Sięgnął po coś, co stało na ziemi. Był to kubek po kawie. Przez chwilę rozglądał się za wieczkiem. Kiedy go nie wypatrzył, zszedł na dół i poszedł we własną stronę. Mój autobus przyjechał.
Piętnaście minut później byłam już w pracy. Zdjęłam kurtkę, wyjęłam telefon z kieszeni i położyłam go na biurku. Wtedy zauważyłam, że zegarka nie ma.
- Jak to możliwe? Przecież moja kurtka ma ściągacz, a przed zegarkiem była bransoletka… poczułabym, jakby się rozpiął i zsunął.
W pierwszej chwili poczułam znajomy uścisk w dołku, znowu mnie to spotyka. Mój pech… trwało to jednak tylko kilka sekund, by na miejsce tego uczucia pojawiło się inne, dużo przyjemniejsze. Myśl, że nie mam na to wpływu, że nie wszystko jestem w stanie kontrolować i nawet jeśli zgubiłam zegarek, to nie zrobiłam tego celowo. Stało się i już.

Zamiast się biczować, wściekać, czy płakać, zadzwoniłam do Tomka i do dzieci. Poprosiłam, żeby sprawdzili w domu i w samochodzie. Może gdzieś mi spadł, choć to bardzo mało prawdopodobne. Niestety nie było go. Poszłam na przystanek, gdzie wysiadając z autobusu, wyrzucałam stare paragony. Zajrzałam do śmietnika. Była ze mną jedna z córek oraz jej koleżanka z prowadzonej przeze mnie grupy teatralnej. Trochę się zdziwiły widząc, że wkładam rękę do kosza. Cóż, musiałam sprawdzić.
Zawartość plecaka wywaliłam na podłogę:
- Nie ma. Cóż, muszę się pogodzić z tym, że na serio go zgubiłam.
Tomek pojechał na przystanek tuż obok skarpy. Tam też zegarka nie było. Weszłam na Internet, sprawdziłam ile dziś kosztuje taki sam… kurcze, trochę dużo. Znalazłam bardzo podobny, tylko na jasnej bransoletce. Też spoko i sporo tańszy. Jeśli tak miało być, trudno, przy najbliższej okazji pomysł na prezent, jak znalazł.

Piękne było to, jak spokojnie zareagowały córki.
- Sprawdź jeszcze raz plecak i kieszenie, wiesz jak jest. Ja przeczeszę Twój pokój.
- Jesteś pewna, że go założyłaś? Kiedy ostatni raz na niego zerkałaś?
Potem jednak z nich przyszła do mnie do pracy, od razu po lekcjach i pierwsze co zrobiła, to wypowiedziała krzepiące słowa pod moim adresem, pogłaskała, przytuliła i wspomniała o własnych historiach, typu: „zgubiłam przedmiot, jaki bardzo lubiłam, ale już wiem, że to tylko przedmiot, choć trochę mi żal”. Syn w tym czasie zarzucał mi pamięć w telefonie gifami-pocieszajkami, słodkimi emotkami i poradami, gdzie jeszcze powinnam poszukać i, że ostatnie, co powinnam teraz robić, to się smucić, albo mieć do siebie pretensje.

Nie wiem, czy moja własna postawa, czy ta przyjęta przez moje dzieci, stała się większym powodem do radości i satysfakcji. Okazuje się, że będąc opanowanym i troskliwym w stosunku do samego siebie i tego, co nas spotyka, można nie tylko budować skutecznie poczucie własnej wartości, ale także dawać przykład innym. Dowieść, że można.
Pewnie nieraz jeszcze odniosę porażkę na tym polu, ale mam już na swoim koncie kilka małych-wielkich sukcesów i niezmiernie mnie to cieszy.

Dodam tylko, że zegarek się znalazł. Kolejnego dnia, późnym wieczorem, kiedy zmęczona całodzienną pracą szłam wyrzucić jakiś kawałek folii znalezionej na działce, do stojącego przy ogrodzeniu kosza, zobaczyłam moją zgubę zawiniętą fantazyjnie na jednej z desek palety stanowiącej dla kosza podstawę. Uśmiechnęłam się szeroko i zawołałam Tomka. Kiedy do mnie podszedł, wskazałam dłonią na paletę. Podniósł zegarek, podał go mi, a następnie przytulił mnie i powiedział:
- Cieszę się, że się znalazł.
Ja też się cieszę, ale nadal cieszę się bardziej z tego, jak zareagowałam na myśl o tym, że mógłby nie znaleźć się nigdy.

Muzyczka na dziś:

https://www.youtube.com/watch?v=u6CtmDWMmjM&ab_channel=KasiaiTomek

24 maja 2023