Kurcze, teraz naprawdę nie wiem od czego zacząć. Piszę zdanie za zdaniem, a potem kasuję i od nowa. To już czwarte podejście. Zastanawiam się, co stanowi większy problem. To, że dziś jestem totalnie wyeksploatowana przez aktywności, jakim oddawałam się ze stuprocentowym zaangażowaniem, czy też temat, jaki postanowiłam ponownie ugryźć. Znowu kobiety, a to dopiero dziesiąta kawka…

Dziś odbyła się premiera nowego spektaklu prowadzonego przeze mnie amatorskiego teatru dla dorosłych. Ponieważ połowa składu wykruszyła nam się w trakcie pracy nad przedstawieniem, sporo musiałyśmy zmienić w ostatnich dwóch tygodniach i mocno docisnąć swoje role. Tak, zostałyśmy „same”, w babskim gronie. Ja i trzy moje najwierniejsze aktorki amatorki.
Temat niełatwy. Miało być o tym, jak wygrać przegląd, wyszło o tym, jak wygrać coś o wiele ważniejszego. Siebie.

Siebie, która nie boi się cudzych opinii oraz potrafi głośno mówić o tym, na co nie wyraża zgody. Siebie w relacji ze światem i z innymi kobietami. Teoretycznie odchodząc od powierzchowności, praktycznie koncentrując na nie przypisywaniu jej zbyt dużego znaczenia. Skupiając się na tym, co ona przykrywa, a co powinno pozostać widoczne i w pełni uświadomione.

Wiem, można czytać i czytać i nadal do końca nie wiadomo, o co tak właściwie chodzi. Może dlatego, że same, konstruując poszczególne sceny, nie narzucałyśmy sobie zbytnio ograniczeń. Rzucałyśmy raczej hasłami:
- Musi być coś o pięknie. O tym, czy czujemy się piękne i od czego to zależy. Czy piękno to jedynie to, co możemy zaobserwować gołym okiem. Gołym… no właśnie, czy eksponowanie ciała poprzez miejscowe jego odkrywanie, przyniesie nam poklask? A może jedynie zazdrość lub dezaprobatę?
- Musi być coś o wewnętrznym krytyku i kreciej robocie, jaką wciąż odwala. Najlepiej niech oscyluje między naturą krytyka i trenera personalnego…
- Koniecznie co najmniej jedna scena o zabiegach i innych środkach, jakie stosujemy, bądź do jakich stosowania nakłania nas środowisko, w którym żyjemy. „Musimy” być zadbane, a nasze ciało wiecznie młode, w przeciwnym razie… No właśnie, co?
- Koniecznie trzeba dorzucić jakąś odciążającą scenkę, a może sensualną? Pokazać, że w każdej z nas drzemie zwinna lwica urzekająca swym pięknem.
- No i o przeglądach. Jak układać scenariusze i, jak odgrywać je na scenie, aby przekonać do siebie jury? Jesteśmy już od tylu lat na scenie i nie otrzymałyśmy ani jednej nagrody. Wciąż słyszymy: „Jesteście super. Takie zgrane, takie naturalne. Widać, że świetnie czujecie się razem na scenie. Wasze scenariusze są ciekawe, oryginalne, z polotem i na czasie.” A potem nagrodę zgarnia spektakl o zgoła odmiennym charakterze, pozostawiając nas z poczuciem niedosytu. Czas to wreszcie zmienić!

I stąd tytuł, jaki nadałam naszemu przedstawieniu: „Jak to (wy)grać?”, ale wróćmy do dnia premiery, czyli do „dziś”.

Od godziny szesnastej latałam w te i na zad. Na górę, do swojej sali, i na dół, gdzie znajduje się sala widowiskowa. Prócz mojego zespołu, startującego z nowym spektaklem, tuż przed nami miały wystąpić seniorki z innej, prowadzonej przeze mnie grupy. Sama zachęcałam je, aby spróbowały i ogromnie cieszyłam się, że chcą i wystąpią z małym wycinkiem większego przedstawienia, jakie szykujemy na jesień 2023.

Niestety zawsze w takich momentach, jak na złość, dzieje się coś, co negatywnie podkręca mój nastrój i tym razem także nie obyło się bez tego. Nie chcę i nie zamierzam wnikać w szczegóły, dość że nie potrafię pewnych rzeczy robić po łebkach, przez co świadomie dokładam sobie pracy, co w ostatecznym rozrachunku zdrowo mnie przytłacza. Nie potrafię też tak do końca zapanować nad własnym ciałem, które niczym mój pies, zbiera każdą z trudnych emocji i robi zdecydowany odwrót: „o nie, tak to ja się bawić nie zamierzam, sama sobie rób, co masz zrobić, a mnie zostaw w spokoju”. Tylko, jak niby mam to zrobić? Wychodzenie z siebie mam opanowane do perfekcji, ale jedynie w przenośni…

Szczęśliwie moje kobitki, z obu zespołów, mają na mnie zbawienny wpływ, czego dowiodły oba występy tego wieczoru. Szybko zgasiły "dziejące się" we mnie pożary i sprawiły, że na miejsce nieprzyjemnego napięcia pojawiła się bardzo przyjemna ekscytacja. Ja jednak kocham scenęJ
Udało nam się uwolnić niezwykle pozytywną energię i wypełnić nią nie tylko przestrzeń, na której grałyśmy, nie tylko całą widownię, ale także serca i kieszenie naszych widzów. Tak jest, każdy wziął sobie coś „na potem”, czy „na zaś”, czego dowodziły rozmowy tuż po, i nikt nikogo nie przeszukiwał na wyjściu. No może poza nami, aktorkami, kiedy stanęłyśmy tuż przy drzwiach i zaczęłyśmy zarzucać widzów pytaniami: „Jak było? Podobało ci się? Wszystko było jasne i czytelne? Uśmialiście się trochę? Mieliście dreszcze? Super!”.

Cieszę się, że zrobiłam kolejny spektakl o kobietach. Tym razem dotykamy innych aspektów kobiecości, niż ostatnio i robimy to dużo odważniej. Zaczynamy grać. Wchodząc na scenę nie zastanawiam się już tak intensywnie, jak wyglądam, czy wałeczki tu i ówdzie wyzierają, jak układają się na mnie portki, czy zjechało mi ramiączko, a moja rola pozwala na swobodne „poprawianie się”? Czy kolor, jaki aktualnie mam na paznokciach jest spójny z graną przeze mnie postacią? Czy mogę mieć na nogach trampki, czy lepsze byłyby buty na obcasie? No i co z fryzurą? Czy po spektaklu ktoś nie przyjdzie i nie zauważy życzliwie:
- Powinnaś mieć porządny makijaż i te włosy… kiedy ostatnio byłaś u fryzjera?

Tak, nieraz nasze spektakle wymagały nieskazitelnej fryzury (czego nigdy nie byłam w stanie ogarnąć), czy makijażu (podobnie), ale tym razem totalny luz.
Dlaczego? Ponieważ gramy siebie w czasie wolnym. W czasie, kiedy spotykamy się na próbie i szukamy pomysłów na nowy spektakl. W powszednim dniu, bez specjalnego przygotowania. "My to my. One to one."

Grając takie role, jesteśmy bardziej autentyczne, ale też autentyczne muszą być nasze emocje. Jeśli krzyczę, to krzyczę. Opowiadam trudną historię i się wzruszam, to się wzruszam. Dotykamy po prostu nieco trudniejszych obszarów, prawdziwego aktorstwa, sięgając po głębsze uczucia i trudniejsze emocje, a jednocześnie mając z tego większy "fun".

Kiedy jedna z nas wygłasza monolog, z żalem w tle, my słuchamy jej z uwagą i za każdym razem przeżywamy to, o czym mówi, kim jest. Kiedy inna złości się, próbując zamknąć dziób swojemu wewnętrznemu krytykowi, mamy ochotę krzyknąć razem z nią:
- Zamkniesz się wreszcie?!
Doskonale to znamy i wreszcie zaczynamy przenosić na scenę. Stajemy się bardziej przekonujące, bardziej autentyczne.
Teatry amatorskie są dla każdego. Podobnie, jak każdy może stanąć na scenie. Serio! Wiele razy słyszałam już:
- Ja to tylko tak dla towarzystwa przychodzę. Mogę pomóc z tekstem, coś przynieść, wynieść…
- Jasne. Nikogo nie będziemy zmuszali. Przychodź.
A kilka miesięcy później, już po pierwszym występie:
- Kurcze, nie sądziłam, że tak mi się to spodoba, że dam radę!
Ewentualnie:
- Nadal za tym nie przepadam, choć dałam radę.
I wtedy następuje odwrót, ale występ był, mimo tego, że miało go nie być. Czyli coś udało się w sobie przeskoczyć, coś przełamać, albo dać sobie szansę odkrycia czegoś nowego, co może stać się naszą pasją.

No właśnie, czyli scena każdego przyjmie, ale nie każdy zechce pozostać na niej dłużej. Nie dla każdego stanie się drugim domem, albo pierwszym. Innym światem, albo całym. Nie każdy będzie potrafił z niej czarować tak, że nie sposób będzie o tym zapomnieć. Nie od każdego nie da się oderwać oczu.

Tina niewątpliwie była „scenicznym zwierzem”. Była kimś, kto wie, po co tam wychodzi i czuje się na scenie, jak przysłowiowa „ryba w wodzie”. Jestem pewna, że nie potrafiła bez tego żyć...
Dlatego, choć nie ma łatwych pożegnań, ja mówię jej dzisiaj „do zobaczenia” z szerokim uśmiechem. Jestem pewna, że szaleje już na jednej z niebiańskich scen, a moja Mama podziwia jej występ. Trochę mi tylko smutno, że Mama nie mogła być na moim, dzisiejszym, ale co do tego nie mogę mieć całkowitej pewności.

Muzyczka do kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=q-MdrWk-N0M&ab_channel=RayH

25 maja 2023r.