Nie znoszę dusznych poranków... choć obiecałam sobie nie marudzić w tym roku na pogodę i znosić upały z godnością, są dni kiedy przychodzi mi to z trudem. Lepkie noce, mokre poduszki, rwany sen, to nie dla mnie. I owady, zwłaszcza muchy, znajdujące się bóg jeden wie skąd, dokładnie wtedy, kiedy przystępujesz do przygotowywania posiłku.

Wiele nocy spędzam pisząc. Oczywiście nie całych nocy, a tylko ich części, jednak nawet kiedy moja głowa spoczywa już na poduszce mam wrażenie, że piszę nadal. Gdy tylko przenoszę się do alternatywnego świata snów, zaczynam układać niestworzone historie. Zupełnie jakby wszystko, czego za dnia, tudzież na jawie, nie dopuszczałam do głosu, teraz dopominało się uwagi.

Nieraz pierwszą czynnością po wstaniu, jest zapisywanie myśli zrodzonych we śnie. A tym, co szczególnie mnie irytuje są wszelkiego rodzaju pobudki nagłe, nie pozwalające mi zapamiętać tego, co przed sekundą, z pełnym zaangażowaniem, przeżywałam śniąc. Nie lubię także rozmów, tuż po tym, jak wybudzę się z "intensywnego" snu, o czym wiedzą doskonale wszyscy domownicy, a w szczególności Tomek. Co nie oznacza, że spotykam się w tej materii z całkowitym zrozumieniem... ale cóż, nie jest ono konieczne.

Niedziele często zostawiam sobie na poleniuchowanie, pospanie i przetrawienie na spokojnie tego, na co zabrakło mi czasu na tygodniu. Nie przepadam za wydarzeniami typu spektakle i koncerty w tym dniu. Jednak czasem nie mam innego wyjścia, muszę (trochę bardziej, niż chcę) i takim wyzwaniom sprostać.

Tym razem był to występ teatralno-muzyczny z okazji otwarcia świetlicy i strażnicy w miejscowości, z której pochodzi jedna z moich aktorek amatorek. Zabawne jest to, że wiedziałam o tym wydarzeniu od jakiś dwóch miesięcy i nijak nie mogłam zebrać się do kupy, żeby siąść i napisać scenariusz. Dopiero kiedy jeden temat został zamknięty - występ mojego teatru na przeglądzie w Nałęczowie, coś się we mnie odkorkowało.

W poniedziałek, tydzień temu, obudziłam się trochę za wcześnie. Leżałam przez chwilę z zamkniętymi oczami, próbując przypomnieć sobie, co też przed chwilą mi się śniło. I wtedy dopadła mnie myśl, że zostało niespełna siedem dni do naszego występu. Szanse na odtworzenie snu zmalały do zera, zamiast niego moje myśli całkowicie zaprzątnęło otwarcie remizy.

Jedno słowo: "pożar", a zaraz po nim "pali się", chwilę później "palę się do czegoś..." hmm. Mam! Wyskakuję z łóżka, chwytam długopis, otwieram zeszyt i zasuwam. Pierwsza scenka gotowa i początek drugiej. Do pokoju wszedł syn, słysząc, że już nie śpię. Chciał o coś zapytać.
- Poczekaj. Nie mów teraz do mnie, bo muszę coś zapisać, żeby mi nie uciekło.
Położył się posłusznie w naszym łóżku, milcząc. Jednak długo nie wytrzymał:
- Mamo...
- Ciiii, muszę się skupić. Za chwilę porozmawiamy.
"Za chwilę mama wróci" - to powinnam powiedzieć:P

Niestety, choć synio leżał już w milczeniu, przerwanie strumienia myśli, dwukrotne, spowodowało jego zatrzymanie. Trudno. Spakowałam zeszyt do plecaka z postanowieniem, że dokończę, jak tylko wena powróci. Przeszłam nad tym do porządku dziennego bez większego zgrzytu. I tak dużo udało mi się już zrobić, choć wątpiłam, że pójdzie tak gładko.

Tej niedzieli efekt szaleńczej gonitwy myśli i ledwie nadążającej za nimi dłoni, mogli obejrzeć wszyscy obecni na imprezie. Podobało się i, mimo jednej tylko próby, poszło nam naprawdę świetnie. Przebieranie się w locie, próba gdziekolwiek bądź, bieganie po scenie z mikrofonem w dłoni, co znacznie utrudnia grę w spektaklu, choćby był zlepkiem scenek przygotowanych na konkretną okazję, a w tym wszystkim nasza czwórka na sto procent, plus kilka osób do pomocy. Byłam bardzo dumna z moich aktorek i Tomka, który dzielnie akompaniował mi, kiedy śpiewałam, zarówno piosenki wybrane do przedstawienia, jak i te "na bis", który wyprosiła publiczność.

Żar lał się z nieba. Pomimo zadaszonej sceny oraz części stanowiącej widownię, ciężko było nie popłynąć. Więc płynęliśmy przed, w trakcie i po zwłaszcza, kiedy przystąpiliśmy do spożywania specjałów serwowanych nam przez Koło Gospodyń, okraszonych Bimbrem Strażackim o nieokreślonej mocy:P

Po powrocie do domu, czym prędzej wskoczyłam pod prysznic i postanowiłam pozostać w klimacie. Nalałam sobie lampkę wina, wrzuciłam do niej kilka kostek lodu i byłam… Bez zbędnych słów i myśli. Tak po prostu.

Niestety nie trwało to zbyt długo, bo jakiś kwadrans później okazało się, że sąsiadom uciekł królik i ruszyliśmy, by pomóc w akcji jego chwytania. Potem przyjechali jedni, przyjechali drudzy, tam słowo, tu słówko. A, kiedy wydawało się, że już tylko ja, wino i widok przede mną, chmara chrabąszczy postanowiła przysłonić mi widok nieba na chwilę przed zachodem słońca, który straszył pomrukującą w oddali burzą i siwo-granatowymi odcieniami.

Jednak po duchocie już ani śladu. Słowa także przestałam z siebie wyrzucać. Jakiś film na dobranoc, fragment książki, chwila na Internecie i z powrotem dałam susa w senną krainę.
To był jednak „chilloutowy” i mega pozytywny dzionek, dobrze, że nie pozwoliłam "niechciejom" go sobie odebrać;)

Muzyczka do kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=d-diB65scQU&ab_channel=BobbyMcFerrinVEVO

25 czerwca 2023r.