Obiecałam córkom wspólne wyjście. Tylko ja i one. Powodów było kilka (choć w zasadzie nie są one w takiej sytuacji konieczne). Po pierwsze, dawno nie byłyśmy nigdzie we trzy... same. Po drugie, ostatnio jakoś zbyt łatwo generowały się napięcia na linii naszych wzajemnych relacji w powiązaniu z moim podejściem do syna, podejściem Tomka do ogółu i takie tam. Zwykłe, rodzinne bla, bla, bla.
Obiecałam w niedzielę wieczorem, a już w poniedziałek przeraziłam się, że nie dam rady dotrzymać danej obietnicy. Choć to niezupełnie obietnica była, propozycja raczej, to każdy rodzic doskonale wie, że wypowiedziane na głos:
- A może wybrałybyśmy się jutro gdzieś razem? Tylko ja i wy.
Jest niczym przysięga przypieczętowana krwią własną.
Jasnym jest, w związku z powyższym, że moje przerażenie było w pełni uzasadnione. Dlatego, jeszcze nim weszłam w nurt życia, siedząc w toalecie, lekko półprzytomna, zaczęłam kombinować. Tomek miał tego dnia wyjście z firmy na zwiedzanie miasta z przewodnikiem, ja miałam mieć próbę teatralną z młodzieżą, dziewczyny na niej będą, potem mogłybyśmy pójść… ale, co z synem?!
- Mamo! Jesteś tam? - o wilku mowa.
- Jestem! Zaraz wyjdę.
- Wiesz, tata powiedział, że mogę iść z nim na to zwiedzanie.
O ja cię pierdzielę! Mało brakowało, a spadłabym z tronu. Toż to genialne wprost! Czy to możliwe, że mój pomysł, zrodzony chytrze jeszcze w nocy, z pozycji leżącej tuż obok, przeskoczył na Tomka? Czy jednak wziął pod uwagę moje wyjście z dziewczynami? Bynajmniej, nie "ewentualne", a stuprocentowo pewne;) A może, znając zamiłowanie syna do takich atrakcji, sam na to wpadł???
Nieważne. Grunt, że tę rozkminę mam już z głowy. Czyli, stało się wielce prawdopodobne, że babskie wyjście z córkami jednak wypali.
I wypaliło. Poszłyśmy na pizzę do pizzerii zlokalizowanej na osiedlu, niedaleko domu kultury, chwilę po zakończeniu próby. Nie uśmiechał im się wypad na miasto w ciepłe, słoneczne popołudnie, tudzież przedwieczór. Mi to pasowało.
Zjadłyśmy, a potem długo rozmawiałyśmy. Temperatura emocji zmieniała się bardzo dynamicznie, a ja, siedząc po środku, między nimi, z całych sił starałam się znajdować właściwe słowa, co oczywiście średnio mi wychodziło.
Ostatecznie udało nam się omówić większość drażliwych kwestii rodzinnych, a tuż po udać się na spacer, konieczny po takiej „wyżerce”. Odwiedziłyśmy sklep osiedlowy, zrobiłyśmy zupełnie niepraktyczne zakupy - czysta radość - i poszłyśmy dalej, w poszukiwaniu czystej ławeczki usytuowanej w sympatycznym miejscu.
Kiedy już ją namierzyłyśmy i zasiadłyśmy z pogodnym westchnieniem, zadzwoniłyśmy do chłopaków, aby oszacować czas oczekiwania na nich. Okazało się, że jeszcze chwilę im zejdzie. No to czekamy. Dosyć szybko od rozmów na poważne tematy, przeszłyśmy do standardowej głupawki, co z pewnością średnio pasowało mieszkańcom bloku, pod którym stała nasza ławeczka. Ale co tam!
Dwa razy popłakałam się ze śmiechu, raz omal nie... Jednym słowem, wyjście niezmiernie udane. Dla chłopaków, jak się okazało później, także. Tylko oni nie zaśmiewali się do łez i nie zjedli pysznego obiadku, tudzież wczesnej kolacyjki. Może stąd króciutka sprzeczka między nami tuż po powrocie do domu oraz konieczność usmażenia kilku kotletów, które szybko wyciszyły negatywne emocje. Nie taki miałam plan na "po powrocie", ale czego się nie robi dla utrzymania dobrostanu ogólnego członków mikro-społeczności, w jakiej funkcjonuje się, z radością, rzecz jasna, na co dzień;)
Muzyczka do kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=M7XRN0oHGIM&ab_channel=LP
26 czerwca 2023r.