Och, dzisiaj było tak przyjemnie, tak chłodniutko o poranku! Dobrze widzicie, „o poranku”. Wstałam wprawdzie tylko na chwilę, ale ta chwila w zupełności mi wystarczyła, by odetchnąć z ulgą, zaciągnąć się rześkim powietrzem i opaść z powrotem, z uśmiechem, na poduszkę. Zasnęłam jeszcze na półtorej godziny, nim budzik obwieścił mi, w swej upierdliwości, że czas wstawać.

Poprzedniego dnia odwiedzili nas sąsiedzi. Przemiło się siedziało i gaworzyło, ale nieco trudniej wstawało dzisiaj. Jednak od początku czułam, że to będzie dobry dzień na pisanie! Nadrobiłam wreszcie trochę zaległości, a po powrocie do domu obwieściłam głosem nie znoszącym sprzeciwu:
- Odgrzeję szybko jedzenie i zmykam na dwór, zanim znowu zacznie padać - czytaj: "zejdźcie mi z drogi i pozwólcie działać!".

Oczywiście, nim ogarnęłam temat, rozpadało się na dobre. Zaklęłam siarczyście i przystąpiłam do ogarniania kolejnych zadań „niecierpiących zwłoki". Pól godziny później wyjrzałam na zewnątrz. Lekko kropiło. Założyłam bluzę, rękawiczki i „poszła!”.

Kilka dni temu zaczęłam odchwaszczanie pewnego, drażniącego me oczy, kawałka przestrzeni przed domem. Nawet nie doszłam do połowy i musiałam odpuścić, ponieważ inne koszenia i takie tam, według Tomka były ważniejsze. Ale dziś, nie zamierzałam zaprzestać na dwóch trzecich, czy pięciu szóstych, wyrwę dziady, choćbym miała potem paść na twarz.

Dwie godziny później podszedł do mnie Tomek. Zerknął na włosy zmierzwione i pokręcone na maksa od padającego co chwila deszczyku, a w moich oczach ujrzał pewnie czyste szaleństwo, skoro rzucił z uśmiechem:
- Co żeś się tak na te chwasty uwzięła?
- Nic nie mów – wysyczane, wystarczyło, aby odpuścił.
I rwałam dalej. Efekt? Kolejna godzina przeleciała, jak z bicza strzelił i musiałam zawezwać pomoc, widząc, że się ściemnia.

Szczęśliwie Tomek podjął rzucone wyzwanie i zgrabił oraz przewiózł taczką (na dwa razy, ubijając z zapałem), w miejsce spoczynku wiecznego, dowody popełnionej przeze mnie zbrodni, której obiektem stała się najbardziej niezłomna i niepokorna zielenina tego świata. Palce bolały mnie niemiłosiernie, ale satysfakcja przewyższała znacznie to uczucie. Wiem, że „mam spokój” na góra trzy tygodnie, ale najważniejsze, że własnymi rękoma poprawiłam fragment naszego krajobrazu. Ot, co!

Po powrocie do domu, prysznicu i zasłużonym odpoczynku na kanapie, padło hasło, żebyśmy coś razem obejrzeli. Zwykłą większością głosów, w głosowaniu jawnym, wybraliśmy Avatar - część druga. Nie przez cały czas trwania seansu mogłam się jednak skupić, ponieważ córa rozłożyła puzzle, które kupiłam jej dzień wcześniej (kolejne!) i zapraszała do współudziału.

Podchodziłam, zaczynałam przyglądać się puzelkom, próbując wypatrzeć podobieństwa, łączyłam dwa, trzy i się poddawałam. Nie to światło, a Avatar, jako słuchowisko trudny do przyjęcia, zwłaszcza jeśli chodzi o sceny walki. Dodatkowo córka ma własne zasady. Przykładowo, układając z nią puzzle, nie wolno patrzeć na obrazek znajdujący się na opakowaniu... to chyba nie dla mnie.

Nie to, żebym się nie starała i w ogóle. W chwili szczytowego poświęcenia, weszłam na blat, w poszukiwaniu kolejnych kawałków nieba, co nie umknęło synowi:
- Eeee, tato. Tam coś dziwnego się dzieje.
Tomek zerknął w moją stronę i w ogóle nie wyglądał na zaskoczonego. Uśmiechnął się tylko i przeniósł spojrzenie z powrotem na ekran. Po chwili zeszłam jednak na ziemię, zmuszona do kapitulacji. Mięśnie i stawy dawały się we znaki. Chwasty mnie przeczołgały (dosłownie i w przenośni), nie ma to tamto.

Niewiele brakowało, a zupełnie zapomniałabym, jaką dziś mamy datę. Gdyby nie jedna pomyłka i szereg innych, szalonych splotów wydarzeń, właśnie dziś świętowalibyśmy dwudziestą rocznicę ślubu. Wtedy musiałabym pewnie rwanie chwastów odłożyć na później, a tak, oko cieszy i w kościach rypie. Sama radośćJ

Muzyczka do kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=o1tj2zJ2Wvg&ab_channel=GunsNRosesVEVO

28 czerwca 2023r.