Ten dzień obfitował w pytania. Czy słusznie? Czy to dobry pomysł? Dlaczego jakoś tak mi smutno? Szykowaliśmy się do wyjazdu w Bieszczady. Tylko ja i Tomek. Po raz pierwszy sami we dwoje od dziewiętnastu lat... Wielka rzecz i całkiem spory kawał szczęścia. Dlaczego zatem nie czułam tego każdą komórką własnego ciała?

Nadopiekuńczość to przypadłość, która teoretycznie mnie nie charakteryzuje, a praktycznie wyrzec się jej nie mogę. Z jednej strony potrafię wyjechać i nie dzwonić do dzieci przez cały dzień, pozostawiając ich pod opieką innej osoby, osób, czy pod ich własną. Z drugiej, dopuszczam często do głosu niepokojący galop myśli, który skutecznie wkręca mnie w czarnowidztwo.

Dojrzewam stale i w tym jedyna nadzieja. Uczę się stosować tzw. hamulec bezpieczeństwa. Kiedy czuję, że z każdą kolejną sekundą jestem przerażona coraz bardziej i każdy z ewentualnych tragicznych splotów zdarzeń, staje się możliwy, naciskam ostro, nieznoszący sprzeciwu STOP w mojej głowie. STOP po prostu i nic więcej. Ani słowa, ani myśli, nic. STOP!

Pomaga. Pozwala spojrzeć z dystansu i złapać oddech. Jednak w tym dniu, przedwyjazdowym, działał tak sobie, więc musiałam użyć dodatkowych środków zaradczych w postaci pracy fizycznej, niezobowiązującej myślowo, a zmuszającej do wysiłku myśli wyciszającego.

Uprzątnęłam co nieco w garażu, wymieniłam zawartość kuwety kici, zamiotłam to i owo, przetarłam parapety, umyłam dwa okna, dwa kolejne pobieżnie. Pozbierałam jakieś łaszki-fatałaszki, starłam kurze, umyłam łazienkę i… kiedy podpierałam się już nosem, resztkami sił spakowałam się na wyjazd. Robiłam to już zupełnie bezrefleksyjnie i bez obaw, niejako z konieczności. W końcu trzeba było.

Po pakowaniu prysznic i chwila relaksu tuż przed snem. Jakaś stara komedia plus rozmowy z dzieciakami. Cała trójka w niezłych nastrojach. Nie powtarzali już, jak kilka lat temu, "dlaczego nas zostawiacie?", albo "po co tam jedziecie?". One także dojrzewają. Dziewczyny, dostrzegając mój stres, zapytały: "czy ty w ogóle cieszysz się, że jedziecie?".
- Jasne! Sama to wymyśliłam przecież i czekałam na to od kilku lat. Bardzo się cieszę, inaczej bym nie chciała jechać. Ale trochę się boję, czy wszystko będzie ok, jak pojedziemy. To naturalne. Przejdzie mi, jak tylko wsiądę do samochodu i wyruszymy w drogę.

I tak się stało. Chociaż posiedziałam z dziewczynami trochę za długo (oczywiście, "od słowa do słowa" zaczęła się gadka na różne tematy), to pośmiałyśmy się przy tym zdrowo i, być może dzięki temu ciut łatwiej mi się zasypiało... o drugiej w nocy:P

Nie potrafię wysypiać się przed podróżą. Nie ma opcji, żebym bez zakłóceń przespała całą noc, więc nawet o to nie zabiegam. Tym razem udało mi się zasnąć na jakieś trzy i pół godziny.

Faktycznie w chwili, kiedy zatrzasnęłam za sobą drzwi samochodu, a Tomek odpalił silnik, wszelkie obawy i lęki powoli zaczęły odpływać. Czułam, że będzie dobrze. Że dzieciaki świetnie sobie poradzą, a my spędzimy piękny czas razem. Nie pozwoliłam czarnowidzkim myślom przepchnąć się przez natłok tych beszczelnie pozytywnych. Sza! Cicho sza!

Muzyczka do kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=c_y1JsuzN7E&list=PLbKAuQIpJGiN3U8ueJ60Grd_ia-Tt54JS

29 czerwca 2023