Wstaliśmy w świetnych humorach. Choć niewyspana, miałam świadomość, że nie ma już odwrotu. Jedziemy i tyle. Tomek powiedział, że zrobi kanapki na drogę, ja zadeklarowałam, że pójdę poszukać jego sandałów na „sauniastym” strychu. Ale zanim, umyłam jeszcze włosy i dorzuciłam ostatnie rzeczy do torby i plecaka. W tym jaśka. To niezbędny towarzysz moich podróży. Niejednokrotnie przekonałam się już, że znacznie podnosi komfort moich wyjazdowych nocy. Dobrze, że o nim pamiętałam tym razem i, że znalazłam sandały Tomkowe. Tylko dlaczego ramka z naszym rodzinnym zdjęciem musiała rozlecieć się akurat dzisiaj?
Tak, choć konsekwentnie naciskałam, wspomniany w poprzedniej Kawce, wielki, świecący STOP w myślach, to pojedyncze, czarne, złośliwe sznureczki, niteczki, czy inne takie wplatały się w strumień bezdźwięcznych słów płynący nieprzerwanie.
- A może to znak? Może jednak nie powinniśmy jechać? Po co mi to właściwie? Jakbym teraz zrezygnowała, to ile stresu bym sobie oszczędziła! Może pojedziemy jesienią? A może...
- Ciiiszaaa!!!
Przypomniał mi się nieco bagnisty nastrój z dnia poprzedniego oraz to, co pomogło mi go skutecznie pokonać. I nie, nie mam tu na myśli "jechania na szmacie". Jedna z dziewczyn uczestniczących w moich warsztatach motywacyjnych podesłała na naszą grupkę link do podkastu prowadzonego przez niejakiego Mediteusza. Krótka, lecz treściwa „rzecz o żałowaniu”.
Odpaliłam go, próbując dotrzeć do pracy, co znacznie utrudniały mi brak chęci i wtórujące jej ciało. Pierwsze dwa zdania zawilgotniły mi spojrzenie, z trudem powstrzymałam się od regularnego szlochu, kolejne zmusiły do myślenia, a ostatnie obudziły pewność, że powinnam jechać. Dlatego, że o tym marzyłam od tak dawna. Dlatego, że chcę i Tomek chce także. Dlatego, że mogę, a pogoda zapowiada się idealna. Dlatego, że, aby robić to, czego pragniemy, musimy po prostu zacząć to robić…
Wspomnienie zasłyszanych słów, skutecznie ściągnęło mnie na ziemię.
- To tylko ramka, to tylko zdjęcie. Zupełnie bez związku. Żaden znak.
Postawiłam uszkodzoną ramkę za koszykiem na papier toaletowy, na wprost wejścia do toalety i wróciłam do ostatnich rzeczy do zrobienia przed wyjazdem. Bez stresu, bez obaw, bez zbędnych nerwów i snucia domysłów.
Na „do widzenia”, ucałowałam każde z dzieci, zapewniłam, że "lofciam" i okrasiłam to uśmiechem, wyciszyłam własną perspektywę, zgasiłam smutek, pogłaskałam psa, a chwilę wcześniej nakarmiłam kota. No to możemy jechać.
I pojechaliśmy. Podróż minęła szybko i bez zakłóceń. Już na miejscu gospodyni przywitała nas szerokim uśmiechem i pozwoliła wybrać sobie pokój, w którym będziemy spali przez dwie najbliższe noce. Chwilę porozmawialiśmy i zapytaliśmy o prognozy na dziś. Miało być słonecznie, bez deszczu, czyli nasze plany jak najbardziej realne. Zaczęliśmy przygotowania do wyjścia w góryJ
Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tam jesteśmy, że to wreszcie się dzieje, że moje marzenie właśnie się ziszcza. Powiedziałam o tym Tomkowi, kiedy nieco chaotycznie zbierałam się do wyjścia, wracając się do pokoju dwukrotnie. Uśmiechnął się i dał mi buziaka. On też to czuł?
Zaczęliśmy się wspinać kwadrans po trzeciej. Wyruszyliśmy z Ustrzyk Górnych, tą samą drogą, którą kiedyś pokonywaliśmy kilkakrotnie w ciągu każdego z wielu pobytów... pieszo. Tym razem też potuptaliśmy, zostawiając auto przy kwaterze. Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Na szlaku spotkaliśmy kilkanaście osób. To tak, jakbyśmy nie spotkali nikogo. Przy czym oni schodzili na dół, a my dopiero wspinaliśmy się na Wielką Rawkę. Na szczycie byliśmy całkiem sami. Coś pięknego! Coś, czego w tym miejscu jeszcze nie doświadczyliśmy. Tylko my, wiatr, szum traw tańczących w rytm, jaki im nadawał i kruki. Czy możliwe, że to ta sama para, którą podziwialiśmy w tym miejscu dziewiętnaście lat temu? Możliwe! Tym większy wzrusz.
Zrobiliśmy kilka zdjęć, pozachwycaliśmy się wszechobecną zielenią i pięknym, wielkim dachem nieba i ruszyliśmy dalej. Z Wielkiej Rawki poszliśmy na Małą i tam także byliśmy sami, samiuteńcy. Siedliśmy na ławeczce, „syknęliśmy” piwko (w pełni zasłużone i jeszcze zimne:)), zjedliśmy obowiązkową kanapkę z pasztetem, poprosiliśmy o pamiątkową fotkę dwóch gości, którzy pojawili się pod koniec naszego "pikniku wieczornego na szczycie" i zaczęliśmy, ociągając się nieco, schodzić w dół.
- Ile razy pokonaliśmy już tę trasę?
- Trudno powiedzieć. Wiele.
- Kilkanaście?
- Na pewno! Przecież my nieraz chodziliśmy tędy na zakupy do Ustrzyk. Spod schroniska szczytami, a z powrotem ulicą.
Tak było i tak pięknie nas to uskrzydlało, dając nadzieję, że za kilka, czy nawet kilkanaście lat, znowu to powtórzymy. Tylko my dwoje i góry, nasze góry. I ten szum traw, pokrzykiwania kruków niosące się w dolinie, cisza, jakiej nie zna miasto i powietrze, którym można delektować się bez końca.
W schronisku kolejne, dużo lepiej schłodzone piwo i fajka, którą Tomek postanowił popykać na schodach, jak niegdyś miał w zwyczaju, przyciągając uwagę schroniskowych gości. Siedzieliśmy w ciszy, na twarzach uśmiechy i spokój, w oczach czysta radość. Tutaj też, o dziwo, ludzi, jak na lekarstwo. I o to chodzi! PRZE-CU-DO-WNIE:)
Jednak, już po chwili okazało się, że nadal są te nitki, niteczki, które zwłaszcza w tym miejscu, fantazyjnie splatają ludzkie losy. Poszło o brodę Tomka, spodobała się jednemu z gości. A potem to już dużo, głośno i wesoło. Zupełnie, jak za dawnych lat. Zupełnie, jakby czas, specjalnie dla nas, zrobił kroczek wstecz.
Muzyczka do kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=Abh_fwfwfSA&list=PLbKAuQIpJGiN3U8ueJ60Grd_ia-Tt54JS&index=10
30 czerwca 2023r.