Piątkowy wieczór był dokładnie taki, jaki być powinien. Wędrówka przez górskie szczyty, piękne rozmowy, szczery śmiech i jeszcze szczersze uśmiechy i bliskości, a potem ludzie zakorzenieni w klimacie. Na trzeźwo i na niecałkiem, ale z owartością i życzliwością, jakiej na niskościach tak często brakuje.

Zapoznaliśmy się, pośmialiśmy. Dostaliśmy zaproszenie do ogniska, wielokrotne, i przyznam szczerze, że niezwykle kuszące. W końcu to przy ognisku w tym właśnie miejscu świętowaliśmy nasze zaręczyny i w tym miejscu wokół ogniska spędziliśmy niejedną, bieszczadzką noc. Poznając niesamowitych ludzi, dzieląc się opowieściami, śpiewając i grając na gitarze. Niestety było już dosyć późno, a nas od kwatery dzieliło jeszcze dwadzieścia minut do drogi i kolejna godzina asfaltem, jeśli nikt nie zechce nas podrzucić. Lajf bieszczadzki na całego;)

Obiecaliśmy wrócić następnego dnia. Zapraszało czterech gości z Rzeszowa, którzy przyjechali do schroniska na tzw. reset. Zebrali już pierwszy ochrzan za użycie głośnika (co mnie też zapewne by zirytowało w takim miejscu...) i kilka pomniejszych uwag. Mimo to, nadal skutecznie „odrywali się od codzienności”, co dla nas miało autentyczny urok. W końcu powód naszego wyjazdu był podobny, tylko mniej ekstremalnie podchodziliśmy do kwestii "bycia oderwanym";)

Kiedy szliśmy już do drogi, obawialiśmy się nieco, czy nie będziemy zmuszeni wezwać oferującej nam pomoc w transporcie gospodyni. Słońce schowało się już nie tylko za górami, ale także za jedynym, wypłaszczonym w miarę, kawałkiem horyzontu. Na parkingu dosłownie pięć samochodów. Przy jednym z nich właściciel zmieniający obuwie. Zapytałam. Niestety nie jechał w naszą stronę. Nieco dalej dwie dziewczyny, powoli pakujące się do auta, właśnie zeszły ze szlaku. Zapytałam i... BINGO! Mogą nas podwieźć do Ustrzyk, nie ma problemu.

Opatrzność nad nami czuwa? Bóg, Bogini, czy inna Siła Wyższa? Co by to nie było, czujemy wdzięczność. Kiedy dojeżdżamy już na miejsce, chwilę przed dwudziestą pierwszą, dziękujemy pięknie i ruszamy na poszukiwanie czegoś do zjedzenia... na szybko i na ciepło.

Pustki na szlaku i wszędzie indziej, znajdują odzwierciedlenie w godzinach wydawania posiłków przez okoliczne kuchnie restauracyjne, czy schroniskowe. Po szybkim rekonesansie (kto zna Ustrzyki Górne, ten wie, że wystarczy chwila, aby ogarnąć temat) przekraczamy próg schroniska Kremenaros z błagalnym wyrazem twarzy.

Udało się! Coś tam jeszcze się dla nas znalazłoJ Żurek i pierogi smakują, jak najlepsze i najwykwintniejsze frykasy, o piwie nawet nie wspominając. Jest się czym cieszyć i jest czym podkręcać wciąż obecną ekscytację z faktu, że jesteśmy TUTAJ(!!!).

Rozmawiamy między innymi o tym, że jedna z pięknych dziewczyn wyrządzających nam transportową przysługę, nas rozpoznała? Wyraziłam ubolewanie, wysiadając, że nie wzięłam ze sobą płyty. Chciałam im sprezentować ją w zamian za przyspieszenie znaczne naszego powrotu do miejsca noclegu. Na co ona:
- Ja was znam! Widziałam i słyszałam was w Internecie!

Opowiadamy o tym dzieciom, tuż po powrocie na kwaterę i wymarzonym prysznicu. Mają niezły ubaw, ale wyczuwam także radość z tego, że tak to się kręci. Wiem, że dla nich to także ma znaczenie, żeby nam się nadal chciało i żeby nam się udawało. Widzą, jak wielką sprawia nam to frajdę.

Podobnie, jak te góry we dwoje, to tuptanie i sapanie we własnym tempie, bez konieczności przystawania i rozwiązywania wielorakich dylematów w stylu "iść, czy nie iść", "jeszcze mi się chce, czy już całkiem nie", "po co my tam właściwie leziemy"... czy choćby prozaicznych: "chce mi się si...";)

Bez spiny, bez pośpiechu, bez "musimy", "powinniśmy", "nie powinniśmy", "nie możemy"... krok za krokiem, każdy w swoim tempie. Czasu na zachwyty ogrom, na rozmowy także. Widoki karmiące serce, wszędzie dookoła.

Siedząc już na łóżku, pośmialiśmy się jeszcze przez chwilę, porozmawialiśmy, a nawet posłuchaliśmy cichutko muzyki z własnego głośnika:P (na szczęście nie poniosła nas fantazja i niczyich uszu żeśmy nie rozdrażnili:D) Powspominaliśmy wszystko, co przyniósł nam ten dzień, czując po raz kolejny lekkie niedowierzanie, że udało nam się zrealizować plany w zasadzie 1:1.
- Widzisz, jak ważna jest intencja z jaką podchodzi się do działania? – niby zażartowałam, ale w rzeczywistości coraz częściej czuję, a konkretnie odczuwam pewność, że coś w tym jest.

To niesamowite, ile może wydarzyć się od świtu do północy, kiedy nie trzeba gonić za codziennymi sprawami, kiedy praca nie odbiera nam sił na „po pracy”, a „po pracy” nie wciąga w wir pędzących chwil kolejnymi, przydomowymi obowiązkami. Spieliśmy całość tym wnioskiem, jak klamrą, nim zmorzył nas sen.

O tym, jak było w sobotę, napiszę w kolejnej Kawce. Nie da się skondensować tak wielu pozytywnych emocji, wibracji, dźwięków, westchnień, zachwytów i wrażeń w tak "niewielkiej" ilości słów:P

Muzyczka do kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=6rStWrE6rFI

1 lipca 2023r.