Gdyby tak czas był z gumy. Żebyśmy mogli naciągać go i luzować wedle własnych potrzeb. Kiedy mamy małe dzieci, pracę i chęć realizacji własnych pasji, dodawać sobie objętości. Kiedy czas spędzany, dajmy na to z dala od bliskich, dłuży się niemiłosiernie popuszczać, tak aby guma zacisnęła się w namacalnej ograniczoności. Niestety... nie jest to możliwe.

Kiedy wspominam czas sprzed założenia własnej rodziny myślę, że tak wielu rzeczy możliwych wtedy do zrobienia, nie zrobiłam. Powodem były najczęściej błahe wymówki, bądź obawa przed porażką, jaką teraz sprowadzam do niewiele znaczącego minimum. Czuję strach, a jakże. Ale jednocześnie mam świadomość, że nie podejmując prób realizacji własnych pasji, nigdy nie przekonam się, co mogą one wnieść w naszą codzienność. Podobnie, jak z macierzyństwem. Zanim sami nie staniemy się rodzicami nie zdołamy ocenić, jak bardzo rodzicielstwo zmieni nasze dotychczasowe życie.

Jak widać ostatnio mam wciąż te same dylematy. Wynika to z tego, że tak wiele rzeczy próbuję robić naraz. Mogłabym z którejś z nich zrezygnować. Tylko z której? Wszystkie jednakowo mnie angażują i fascynują zarazem. A w zanadrzu mam kilka kolejnych.

Żyję. I to chyba jest istotą mojego działania. Pełną piersią, choć w okowach powszednich zmagań. Jestem na siebie zła tylko wtedy, gdy brakuje mi cierpliwości, wytrwałości, zapału i determinacji. To pierwsze zdarza się stosunkowo często, za co wciąż przepraszam nasze dzieci. Pozostałe nieco rzadziej. Najczęściej wtedy, gdy ścieram się z cudzym wyobrażeniem. Oczekiwaniem, co do tego, czego po mnie się spodziewał.

Jestem inna, nie boję się przyznać tego przed sobą. Przed wami. Lecz co znaczy inność, skoro w każdym z nas można bez trudu doszukać się odmienności?