Przewrotny tytuł? Trochę tak i trochę nie. Post owszem, dla duszy. Poprzez duchowe doświadczanie, czym w istocie jest bezwarunkowa miłość do bliźniego. A "nie" dla wszystkiego, co nakazuje nam przyziemnie post traktować. Jak kolejną dietę, jak wyrzeczenie się na czterdzieści dni tego, co przejmie nad nami kontrolę na ponad trzysta pozostałych. "Nie" dla księży, którzy nie mówią ludzkim głosem.

Czyli głosem człowieka z krwi i kości, jak ty i ja. Słabego, ułomnego, lecz wciąż poszukującego i w przeważającej mierze pragnącego żyć z innymi w zgodzie. Często jednak nie potrafiącego wybaczać samemu sobie i odnajdywać nowych dróg do samodoskonalenia, do stawania się lepszym, bliższym Boskiemu wzorcowi. Nie dla siebie, ale dla wszystkich, którzy towarzyszą mu w ziemskiej wędrówce.

O co konkretnie mi chodzi? O słowa nie dotykające istoty rzeczy. Kazania, w których brak miejsca na zwykłe codzienne dylematy i rozterki. Dlaczego podczas rekolekcji dla dzieci ksiądz rekolekcjonista schodzi z ołtarza i spaceruje pomiędzy zgromadzonymi, opowiadając historyjki z życia wzięte i zadając pytania, a także uważnie słuchając odpowiedzi, po to by wpleść je w tok własnego kazania. Moja córka od czasu ostatnich rekolekcji pyta mnie, kiedy mówię, że idziemy do kościoła, czy ksiądz będzie chodził po kościele i rozmawiał z dziećmi. Jak odpowiadam, że nie, ona na to: "to ja nie idę". I ja, tak samo jak ona, nie mam ochoty chodzić do kościoła na "zwykłe" msze. Jak mogę, idę na Mszę dla dzieci, bo tam ksiądz zwykle "z dziećmi rozmawia" lub dla młodzieży, bo tam przynajmniej grają na gitarach i śpiewają z prawdziwą radością, a nie pod dyktando organisty, czy oraniściny, wyśpiewującej wszytkie pieśni na jedną nutę... niestety pogrzebową:(

Marzy mi się Kościół naprawdę żywy. Kościół nadążający za swoimi owieczkami, które szukają w nim nie tyle "fajerwerków" (jak mylnie co niektórzy to zinterpretują), ile żywego kontaktu. Które chcą mieć prawo do głosu, a przede wszystkim do zadawania pytań. Myślę, że nasi Pasterze tego właśnie się obawiają. Że kiedy będziemy mogli zabrać głos tak zwyczajnie, podczas niedzielnego kazania, zaczniemy pytać a oni nie będą znali odpowiedzi. Ale to nic, bo my sami zaczęlibyśmy ze sobą się dzielić. Własnymi doświadczeniami, radościami i smutkami.  I tym sposobem udzielać sobie wsparcia.

Wiem, są od tego różne Wspólnoty działające przy Parafii. Ale to za mało. No bo w końcu, jak wielu z nas w nich uczestniczy? Nie każdy ma czas i możliwość angażowania się w ten sposób. Natomiast na niedzielnej Mszy Św. większość z nas jest obecna. Szkoda, że często tylko ciałem...

W minioną niedzielę i ja byłam obecna. Msza dobiegała już końca, moje dzieci lekko już się niecierpliwiły, ale przyszedł czas na ogłoszenia parafialne i poprosiłam, by jeszcze chwilkę wytrzymały. Kilka mało znaczących szczegółów, kilka informacji o darach, jakie składano, o zbiórce artykułów dla najbardziej potrzebujących, a pomiędzy tym wszystkim informacja na temat Sakramentu Spowiedzi, jaki będzie jeszcze udzielany tym, którzy z ważnych powodów np. "przyjechali dopiero co z zagranicy więc nie mogli uczestniczyć w rekolekcjach" w Wielki Piątek oraz w Wielką Sobotę.

Ja rozumiem względy organizacyjne. Triduum Paschalne to dosyć złożona sprawa. Rozumiem promowanie Rekolekcji, jako czasu wzrastania w wierze. Ale nie rozumiem zniechęcania wiernych, którzy nie byli za granicą, a mimo to dotychczas się nie wyspowiadali, do korzystania z Sakramentu, bądź co bądź, Pojednania.

Kiedy byłam dzieckiem mówiło się, że w te dni spowiadają się tylko najwięksi grzesznicy. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaki stres do niedawna jeszcze odczuwałam za każdym razem, gdy jednak przyszło mi ustawić się w kolejce w tym niechlubnym czasie. Widocznie jednak trauma nie jest już tak silna, ponieważ w tym roku ponownie odtworzę ten scenariusz. I wiecie co, zrobię to w pełni świadomie i trochę na przekór. Tym, którzy poprzez własne ograniczenie, wąskie horyzonty, niezdolność do dostrzegania tego, co naprawdę istotne próbują mi wmówić poczucie winy, bądź obudzić fałszywą świadomość bycia kimś gorszym.

Uczestniczyłam w tegorocznych Rekolekcjach razem z moimi dziećmi, ale nie przystąpiłam do spowiedzi. Dlaczego? Bo nie zrobiłam uprzednio rachunku sumienia, bo nie byłabym w stanie skupić się na rozmowie (tego właśnie oczekuję od spowiednika, co też nie zawsze da się osiągnąć... ale to już temat na oddzielny wpis) z księdzem siedzącym w konfensjonale, próbując jednocześnie "ogarniać" swoje małe stadko, które nie zawsze znajduje się tam, gdzie chwilę wcześniej je pozostawiłam.

Może gdyby ksiądz wiedział, co to znaczy być rodzicemi i czym jest codzienna opieka nad dziećmi rozumiałby, że spowiedź w Wielką Sobotę, przy okazji święcenia pokarmów, kiedy przychodzę do kościoła nie tylko z dziećmi, ale także z mężem, który tych dzieci przypilnuje, podczas gdy ja podejdę do konfensjonału, jest najrozsądniejszym rozwiązaniem. Ktoś spyta za chwilę: "A niedziela palmowa?" No tak, też mogłaby być, gdyby tylko najmłodszy nie dostał kataru i nie musiał zostać z mężem w domu, bo pogoda jest, jak wiadomo, "wiosenna". Cóż, życie...

Dlatego z okazji Wielkiego Czwartku życzę wszystkim kapłanom otwartości spojrzenia i serca. Odważnego wchodzenia w relacje z ludźmi, braku obaw przed dialogiem, wręcz prowokowania do zadawania pytań. Dla lepszego poznania, zrozumienia, odkrywania tego, co dla patrzącego z boku nigdy nie będzie do końca zrozumiałe. I budzenia w naszym starym, poczciwym Kościele prawdziwej radości, jaką zwiastuje nam Jezus swym zmartwychwstaniem. By ludzie przychodzący na niedzielną Mszę, wychodzili z niej uśmiechnięci i pokrzepieni myślą, że on jest, że czuwa, że wspiera, że czeka na każdego z nas z otwartymi ramionami. Że o każdej porze dnia i nocy gotowy jest nam wybaczać.