Spojrzałam na obraz, który zaczęłam malować w jednym z ostatnich, wakacyjnych dni. Siedziałam wtedy na tarasie z córkami i każda z nas tworzyła coś, na co aktualnie miała ochotę. Ja postanowiłam zobrazować jeden z moich snów... a dokładnie spróbować przenieść jego zarys na płótno. One wykonywały mini-obrazki dla siebie nawzajem... efekt mnie powalił. Chciałabym tak potrafić. Zostawiłam niedokończone dzieło na komodzie, tuż obok łazienki. Niech czeka.

Dziś postanowiłam zrobić coś dla siebie. Skorzystać z pięknej, wrześniowej pogody, poodychać świeżym powietrzem, posiedzieć i popatrzeć w niebo, czy zapatrzeć się w zieleń, a potem dokończyć mój obraz. Wiem, że brakuje mi umiejętności. Wiem, że nawet wiedzy, odnośnie tego, jak powinnam nakładać farbę, nie posiadam w stopniu dostatecznym. Wiem, że nie odwzoruję tego, co zobaczyłam w swoim śnie. Decyduję się mimo to na pierwszy ruch pędzlem.

Szłam z Tomkiem i kimś jeszcze, teraz nie jestem w stanie przypomnieć sobie, kto był tam z nami, przez jakieś miasteczko. Nadmorskie, pełne starych kamieniczek i ciasnych, wąskich, ulic. Po drodze napotkaliśmy na rusztowania ustawione przy jednej ze ścian, sypiącego się budynku. Ominęliśmy je, a zaraz za nimi ujrzeliśmy uroczą bramę. Bez wahania poszliśmy traktem, który poprowadził nas na rozległą przestrzeń wolną od miejskich zabudowań, wolną od zabudowań jakichkolwiek. Przed nami roztaczał się niezwykły widok. Piękne, łagodne zbocza porośnięte trawą tańczącą na wietrze, a nieco dalej, płasko zakończone skały, przysłaniające nam to, co skrywało się za nimi. Szliśmy dalej w milczeniu i zachwycie. Teraz prowadziła nas wąska, asfaltowa droga. Kiedy minęliśmy pierwszy zakręt, a po nim kolejny, spomiędzy skał wyłonił się widok na niespokojne morze...

Nie pamiętałam, kiedy ostatnio morze tak mnie poruszyło. Generalnie jestem miłośniczką terenów górzystych, porośniętych iglakiem, przecinanych wstęgami strumieni i potoków. Jeśli woda to ta, w otulinie górskich szczytów, bądź wzgórz falujących nad horyzontem. Taką lubię najbardziej. No i ten szum towarzyszący spływowi wody prosto ze źródła, życiodajnymi arteriami... kocham.

Tym razem jednak morze chciało mi coś powiedzieć, albo zobrazować. Może było lustrzanym odbiciem rodzących się we mnie, czy też rezydujących ostatnio na stałe, niepokojów? Poczułam solidarność z jego nastrojem:
- Tak, ja też czuję gniew. Czuję żal i niezrozumienie. Też mam ochotę podkręcać fale i uderzać nimi o niewruszony brzeg i czasem, chcąc nie chcąc, wciągam w swoje odmęty tych, którzy na brzegu... pozornie spokojni...
Morze patrzyło we mnie, a ja patrzyłam na nie, nie mogłam ruszyć się z miejsca. Przez króką chwilę nie istaniło nic poza nami. Kiedy obudziłam się, wciąż miałam ten obraz przed oczami.

Efekt zupełnie nie oddał istoty, dlatego obraz, póki co wyląduje w jednym z ciemnych kątów, czekając na kolejny dzień, kiedy zechcę po niego sięgnąć. Nie tracę wiary, może kiedyś uda mi się oddać emocję, którą ten sen obudził. Oddać głębię uczucia, które kazało mi zapisać jego wspomnienie na dłużej. Jest w tym jakieś przesłanie, jestem tego pewna. Może nie odkryłam jeszcze jego istoty?

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=95zI_hovA_U&ab_channel=Relaksznatur%C4%85

17 września 2023r.