Niestety okazało się, że w starciu z nieuczciwym pracodawcą nie ma czasem innego wyjścia, jak wyjść... z opresji, z tej chorej sytuacji, w jakiej znajdujemy się wbrew własnemu oczekiwaniu. Czy możemy doszukać się w tym czegoś pozytywnego? Oczywiście. Przede wszystkim uczucia ulgi, że nie bierzemy już udziału w tych patologicznych rozgrywkach, a także szansy na coś o wiele lepszego w przyszłości. Która to niecierpliwie przestępuje już z nogi na nogę tuż za progiem nadchodzącego dnia.

Ponieważ nie jestem nigdzie zatrudniona na stałe, to mój mąż jest ostoją, poczuciem bezpieczeństwa, gwarantem napływu stałych dochodów, które utrzymują nasze życie w ogólnie pojętym stanie materialnej równowagi. Do końca mieliśmy nadzieję, że coś się zmieni, że ludzie, z którymi splotły się nasze życiowe drogi, okażą się mimo wszystko ludzcy i zrozumieją, że w naszej sytuacji praca na zasadzie "Rób wszystko najlepiej jak potrafisz, a pensja? Spokojnie, będzie. Jutro, pojutrze, za tydzień. Najpóźniej 25-tego..." jest nie do przyjęcia.

Jak dla mnie to w ogóle jawna kpina. Prowadzenie działalności w oparciu o założenie, że pracownik "zaczeka", w końcu nigdzie mu się nie spieszy, podczas gdy samemu sobie w niczym się nie ujmuje. Taka postawa na dłuższą metę może doprowadzić tylko do jednego. Do upadku. I ten właśnie stopniowo następuje.

Ludzie przekonani jedynie o własnej wartości, zabezpieczający jedynie własny byt i położenie podczas, gdy biorą odpowiedzialność za innych, nie powinni w ogóle prowadzić działalności. Tylko, jak przeprowadzać selekcję? Jakim prawem zabronić? Ano nie da się i dlatego podobne sytuacje, jak ta, którą my teraz przerabiamy wciąż będą miały miejsce. Jednakże nie traćmy wiary w drugiego człowieka i w to, że dobro i uczciwość powracają. Zło i niesprawiedliwość również...