Potrafię już odpoczywać. Potrafię położyć się na huśtawce i huśtać się bez wyrzutów sumienia. Patrzeć w niebo, albo zamknąć oczy i nie myśleć o niczym, wsłuchać się w odgłosy dookoła, wyłapać te, które są przyjemne. Potrafię być w tej chwili i nie spieszyć się i wszystko inne odłożyć na potem. To dużo, to cholernie dużo.
Kiedyś nie umiałam, albo nie chciałam tego robić. Trochę dlatego, że tego mnie nauczono, a trochę dlatego, że nie nauczono mnie odpoczywać wcale. Odpoczynek zwykle okraszony był pretensją do siebie, albo tzw. "poczuciem marnowania czasu". Sukcesywnie się go wyzbywam. Wyzbywam się także pretensji do innych o to, że takiego poczucia w ogóle nie mają.
Nieumiejętność odpoczywania jest, jak zagęszczacz atmosfery, jak coś, co przenosi się na całe nasze otoczenie, zatruwając je i sprawiając, że wszyscy będący dookoła także odpoczywać w pełni nie mogą. Nęka ich myśl, że to, co robią nie jest w porządku, skoro budzi brak akceptacji, złość i wszelkie inne napięcia.
"Weź się do roboty", "rusz się", "zajmij się czymś", "nie marnuj czasu"... myślę, że każdy kiedyś to słyszał. Nawet jeśli nie od kogoś, to od głosu pochodzącącego z własnego wnętrza. Od tego małego, złośliwego gnoma, który nie bierze nas takimi, jakimi jesteśmy, nie daje nam czasu na oddech i najchętniej przetrenowałby nas, przeciągnął na wszystkich możliwych poligonach życia, patrząc z sartysfakcją, jak wypluwamy płuca, jak jedziemy na oparach, jak padamy twarzą w błotniste podłoże zadeptane w ciągłej gonitwie.
Niezłe porównania rodzą się we mnie, kiedy myślę o tym "nieodpoczywaniu", o tym, czego mnie ono pozbawiło, ile chwil zatruło brakiem akceptacji, nieuzasadnioną złością, rozdrażnieniem. Ile chwil moich bliskich zasnuło gęstą mgłą. Wiem, że tak było, ponieważ sama tego doświadczałam. Przykładowo, jechałam w miejsce będące pod "cudzą jurystykcją" i od momentu przekroczenia progu, czułam przymus dopasowywania się i trwania na straży panującego porządku rzeczy, nawet, jeśli był on dla mnie niezrozumiały... po kilku dniach, jechałam na oparach.
Wiem, że to wszystko działo sie przede wszystkim w mojej głowie. Wiem, że sama byłam sobie winna. Ale wiem to teraz, wtedy zupełnie tego nie ogarniałam. Tego, że mogłam, niezależnie od oczekiwań najbliższego otoczenia, tych rzeczywistych i tych biorących początek w mojej interpretacji, robić to, czego akurat w danej chwili, w określonym czasie i okolicznościach, potrzebowałam.
Mogłam. Czego zabrakło? Odwagi? Pewności siebie? Przekonania o tym, że nawet jeśli się wyłamię, wyjdę poza nawias, wskoczę na margines, będę lubiana, akceptowana i kochana? A może nie chciałam dowalać i tak zmęczonej już głowie, niespełnionej i tkwiącej w klatce narzuconych ram, schematów i zasad? Dopasować się? W imię czego? Jakim kosztem?
Pytania rodzą potrzebę szukania odpowiedzi. Czyli... dojrzewania ciąg dalszy. Każdy dzień zaskakuje mnie jakimś odkryciem. Nie sądziłam, że tych kilka chwil na huśtawce wywoła lawinę tak niespokojnych, wręcz buntowniczych myśli. To chyba dobrze. Postawiłam kolejne, małe kroczki na drodze do samej siebie.
Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=SmJD-yU48wM&ab_channel=UrszulaKasprzak
27 września 2023r.