Oj, to był intensywny dzień, a jak na niedzielę, to już zupełne szaleństwo! Miałam wstać o siódmej trzydzieści, a dokładniej rzecz biorąc "musiałam wstać". Włosy, po pracach przy sadzeniu roślin dnia poprzedniego, wołały o pomstę do nieba i było to minimum zabiegów higiecznych, jakim powinnam oddać się tego niedzielnego poranka, z tej prostej przyczyny, że wybierałam się "między ludzi", a dokładnie rzecz biorąc, pomiędzy całą zgraję pięknych, młodych dziewcząt... 

Budzik jeszcze nie zadzwonił, szkoda mi było się podnosić. Leżałam przez chwilę wsłuchując się w ciszę panującą w domu, uchyliłam powieki i zobaczyłam, że, szparami przy suficie, tam gdzie zasłona nie domyka szczelnej, zaciemnającej płaszczyzny, do wnętrza wdziera się światło. A więc słońce już wstało, cholera jasna. No dobra, ciśnie mnie coraz bardziej, skoczę szybko do łazienki, a potem, bez zbędnych rozmyślań i zerkania na zegarek, wrócę do łóżka i dośpię, co dospać jeszcze mogę. Nie zwlekając już dłużej, wstałam, zdecydowanym krokiem ruszyłam do łazienki i, nie otwierając oczu zbyt szeroko, coby się zanadto nie rozbudzić, załatwiłam potrzebę.

Od jakiegoś czasu na szafeczce, tuż obok naszego łóżka, stoi zegarek. W zasadzie jest to radiobudzik, jednak funkcji "radio" nie używamy zupełnie. Stoi tam i świeci w nocy i prowokuje i wkurza, kiedy, wracając po ciemku z łazienki, oznajmia, że już piąta i za chwilę słońce rozpocznie swój spacer po niebie... no może teraz nie całkiem "za chwilę", ale wciąż rychło. Nie lubię patrzeć na to, co wyświetla i tyle. Nocą jednak trudno tego uniknąć. Oczy bezwiednie wędrują w stronę źródła światła.

Tego niedzielnego poranka nie musiałam patrzeć. Mogłam wrócić równie szybkim krokiem, jak wyszłam i położyć się szybciuteńko, naciągając kołdrę na głowę. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale powinnam być "owemu" wdzięczna. Zegarek, bezlitosny i bezwzględny jak zawsze, tym razem zdecydowanie przegiął. Wyświetlał bowiem godzinę ósmą trzydzieści! Co za beszczelność!

Jak ja mam teraz w pół godziny umyć włosy, ubrać się, zjeść śniadanie i pomalować choćby rzęsy, żeby było widać, że je w ogóle posiadam, no jak?!? A, i jeszcze w te pół godziny mam znaleźć się jakieś piętnaście minut drogi stąd... autem. 
- Tomek, pomożesz mi? Zaspałam. 
Tomek wstał bez słowa komentarza, niech mu Bozia, byle nie w dzieciach, wynagrodzi, a ja rzuciłam się do łazienki. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
- Cholera jasna!
Po prawdzie powiedziałam coś o wiele pikantniejszego, lecz oszczędzę sobie powtórek. Dosyć szybko wygasiłam negatywną emocję, która w tej chwili pojawiła się bezwiednie i nie ma co jej się dziwić.
- No dobra, spójrzmy prawdzie w oczy, włosów nie zdążę umyć. Złapię je gumką, przyklepię, przygładzę, pociągnę oko tuszem, kanapki wezmę ze sobą i herbatę w termosie, innego wyjścia nie ma.
Całe szczęście, że dzień wcześniej wygrzebałam z szafy i zostawiłam na krześle ciuchy, w których będę się czuła na tyle dobrze, że nie będzie mi za zimno i na tyle wygodnie, że poprowadzę warsztaty w ruchu, bez konieczności poprawiania się po każdym skłonie. Wskoczyłam w nie bez zastanowienia.

Wybierałam się z dziewczynami, i jeszcze jedną członkinią prowadzonego przeze mnie teatru młodzieżowego, do lubelskiego parku, celem przeprowadzenia czterech tur warsztatów dla harcerek z całego województwa... Szykując się do wyjścia w zawrotnym tempie, starałam się o tym w ogóle nie myśleć, tylko robić swoje. Ogarnąć się w możliwym stopniu i zadbać o to, żebym miała co przekąsić w przerwie między jedną, a drugą grupą warsztatową. O jedzeniu "na miejscu" mogłam zapomnieć, czas kurczył się nieubłaganie. 

Jakimś cudem, z tomkową pomocą, znalazłyśmy się na miejscu dziesięć po dziewiątej, zwarte i gotowe do działania. Pierwsza grupa, poszło. Potem kolejna i jeszcze jedna. Okazało się, że będzie ich jednak trzy, a nie cztery. Alleluja!

Już po wszystkim, powrót do domu i fajrancik niezwykle zasłużony, lecz niemożliwy do realizacji. To przestawić, tamto schować, co innego umyć, dziewczyny z głowami w książkach, bo na wieczór zaplanowaliśmy wyjście do pobliskiej restauracji na małe co nieco z okazji Dnia Chłopaka. Czyli zdana tylko i wyłącznie na siebie, dreptałam bez życia po chałupie, zastanawiając się, jak ja wykrzesam z siebie energię na ten wieczór?

Wykrzesałam. Dałam radę, podobnie, jak tego poranka, kiedy wszystko zdawało się iść nie po mojej myśli. I wieczorem wyglądałam już zupełnie inaczej, dużo korzystniej... z oświeżoną głową;)

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=yLYZvG3biHk&ab_channel=SimsonTomasz

1 października 2023r.