Kiedy młoda dziewczyna, na progu dorosłości, staje pod drzwiami gabinetu ginekologicznego, zupełnie nie ma pojęcia, co może ją tam spotkać. Ja także go nie miałam. Choć nie byłam tam sama, bo towarzyszył mi mój ówczesny chłopak, a obecny mąż, drżałam ze strachu.

Przez wiele lat pamiętałam nazwisko tego, który był dla mnie pierwszym. Pierwszym lekarzem od spraw intymnych. Pierwszym, do którego przyszła osiemnastoletnia wówczas dziewczyna, stawiając na samodzielność. Bez mamy, która mogłaby zareagować, gdyby zabrakło jej pewności siebie i odwagi. Niestety "pan doktor" wiedział lepiej ode mnie, jaki jest powód mojej wizyty. W ogóle nie był nastawiony na słuchanie. Ocenę wystawił mi tuż po przekroczeniu progu jego "królestwa".

Zrobił ze mną krótki, nonszalancki i zdawkowy wywiad, zadając pytania w stylu:
- Kiedy było ostatnie krwawienie? Jak długie mam cykle? Czy pamiętam czas trwania trzech ostatnich?
Odpowiadałam zgodnie z prawdą. Zapytał, jaki mam problem.
- Spóźnia mi się okres.
I w tym miejscu pojawił się pierwszy ironiczny uśmieszek.
- Czy masz czego się obawiać?
- To znaczy?
- Czy możliwe, że jesteś w ciąży?
- Nie - nadal odpowiadałam zgodnie z prawdą, choć ton jego głosu i sposób, w jaki na mnie patrzył, sprawiały, że, mimo iż takiej opcji nie było, zaczęłam myśleć, że może to jednak możliwe? Nawet wiatropylność zaczynała powoli wchodzić w grę...
- Na pewno? - spojrzenie wieloznaczne i wymuszające "prawdziwe" zeznania.
- Na pewno - przez zaciśnięte zęby, z sercem szamoczącym się w piersi.
- Wszystkie tak mówią. Proszę się przygotować do badania.

"Wszystkie tak mówią"... przełknęłam to, ponieważ nie miałam innego wyjścia. Okres spóźniał mi się o jakieś dziesięć dni i, choć miewałam długie cykle, ten budził już we mnie wszelkie możliwe niepokoje. Znalazłam sobie co najmniej dwie choroby wertując Internet, a nogi uginały się pode mną na samą myśl o tym, co jeszcze lekarz, badając mnie, może znaleźć. Dlatego przyjełam jego słowa, budzące we mnie nieprzyjemną gorycz, przygotowałam się na badanie i poddałam się mu, czując że niejako jestem pod ścianą, nikt inny nie może mi teraz pomóc.

Ciążę wykluczył od razu, powiedział, że jestem tuż przed okresem, zapisał mi progesteron w tabletkach i rzucił, unikając mojego spojrzenia, że, jeśli miesiączka nie rozpocznie się w ciągu najbliższych siedmiu dni, mam przyjść do niego ponownie. Myślę, że tak bardzo obawiałam się kolejnej wizyty, tak bardzo nie chciałam nigdy więcej oglądać tego człowieka, że pomogły mi pierwsze dwie dawki hormonu i okres pojawił się w pełnej krasie już następnego dnia po tej traumie.

Kiedy wychodziłam z gabinetu, nie powiedział nic, choć widział moje zdenerwowanie, widział niepewność, wiedział też, że to moja pierwsza wizyta. Nie powiedział nic, w żaden sposób mi tego nie ułatwił. Nie przeprosił także za chamskie zachowanie i orzekanie, które w ogóle miejsca mieć nie powinno, niezależnie od wyniku badania...

Czy teraz jest inaczej? Czy dziś młoda dziewczyna idąca na swoją pierwszą wizytę, może być spokojna o to, że zostanie potraktowana tak, jak potraktowana być powinna? Czy może iść tam bez obaw? Czy powinna iść tam sama? Nie wiem. Ja mam dobrego lekarza, ale słyszałam wiele historii mrożących krew w żyłach. Dlaczego one w ogóle się dzieją? Po co ktoś, kto traktuje pacjentki w ten sposób, w ogóle wybiera taki zawód? 

Kiedy opowiedziałam o tym córce, stwierdziła, że koniecznie muszę opowiedzieć swoją historię. To zaledwie jej początek...

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=n5vmk7FBbiI&ab_channel=AgnieszkaChyli%C5%84ska

4 października 2023r.