Czasami po prostu nie możemy się dogadać. Sprzeczamy się o byle co, albo wyskakujemy z byle powodu z jakąś pretensją, czy żalem. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, a tym bardziej po co dwoje ludzi totalnie sobie oddanych, kochających się i chcących dla siebie jak najlepiej, przestaje się ze sobą komunikować na przyzwoitym poziomie.
Oczywiście kiedy ma się dodatkowo dzieci, zgrzyty pomiędzy dwojgiem z automatu przenoszą się na zbiorowość. Nawet pies odczuwa jej skutki, kotu niezmiennie wszystko jedno. Próbuję rozebrać sytuację na czynniki pierwsze, co tylko pogarsza istniejący stan rzeczy. Dogadywanie się przychodzi nam z trudem, choć chwilę po wypowiedzeniu słów, które wypowiedziane być nie powinny, potrafimy się przeprosić i rozmawiać "normalnie".
"Dogadywać się" to jednak coś więcej. To taki stan ciała i umysłu, który pozwala nam spędzać czas w towarzystwie bliskiej osoby na totalnym luzie. Nie spinamy się wyglądem, samopoczuciem, czy czasem. Po prostu jesteśmy w tej chwili i czujemy, że rozumiemy się bez słów, dlatego nawet one stają się zbędne.
Idealizuję? Możliwe. Już jako mała dziewczynka dążyłam wciąż do stanu równowagi w relacjach, w moim najbliższym otoczeniu. Jeśli zdarzyło mi się pokłócić z rodzeństwem, za chwilę chciałam się już godzić. Jeśli napyskowałam mamie, albo ona, nie ogarniając stanu rzeczy, wyskoczyła na mnie bez większej przyczyny, po kilkunastu minutach krążyłam już w pobliżu, szukając właściwych słów i próbując nawiązać jakikolwiek kontakt. Nie istniało w moim słowniku coś takiego, jak "ciche dni". Zawsze uważałam to za głupotę. Nie odzywanie się?! Obrażanie?! To nonszalancka strata czasu, który wszakże umyka nam niepostrzeżenie. Nim się obejrzymy, nie będzie nas i całego tego zamieszania. Tak, już jako mała dziewczynka postrzegałam życie w ten sposób.
Nie wiem skąd się u mnie wzięła ta świadomość przemijalności, ulotności i kruchości ludzkiego życia. Moja mama miewała mocno pod górkę i nieraz płakała po kątach, więc może to przez jej negatywne emocje? A może przez coś zupełnie innego? Przez to, albo dzięki temu, że urodziłam się ze zdolnością obserwowania wszystkiego wokół w stopniu pozwalającym mi na wyłapywanie istoty? Istoty zdarzeń, istoty codziennych zabiegań, istoty życia w ogóle.
Tak, czy inaczej, nie lubiłam stanu po kłótni, w trakcie czułam się czasem, jak ryba w wodzie. Wreszcie można pokrzyczeć, powierzgać, wyrzucić z siebie garść negatywnych emocji! Jednak po chwili chciałam już wracać do tego, co było przedtem.
Niestety, życie weryfikuje boleśnie nasze chcenia. Nawet jeśli my chcemy, druga strona może nie chcieć w ogóle i nijak nie nakłonimy jej do zmiany zdania. Nadal uważam to za głupotę i za stratę czasu, ale cóż, widocznie nie każdemu na tym "wspólnym czasie" zależy, nie każdy potrzebuje spędzać go z nami...
Szczęśliwie, w naszym przypadku tak nie jest. Jedna i druga strona chce trwać na tej wspólnej drodze nadal i nie lubi cichych dni. Dlatego, pomimo warknięć, krzyknięć i zgrzytów, pchamy ten wózek nadal przed siebie, mając pewność, że za dzień, czy dwa, a być może za chwilę, wrócimy do znajomej, przytulnej i radosnej przestrzeni, w której nie ma miejsca na nerwy, na złość i żale. Oby powroty zawsze następowały bez zbędnych opóźnień:)
Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=IrH_7r53EKY
5 października 2023r.