W takim dniu nie sposób nie pisać o tęsknocie, nie sposób jej nie doświadczać... no chyba, że ktoś potrafi. Choć to Wszystkich Świętych, czyli dzień o wydźwięku pozytywnym, budzi fizyczną, bolesną, wytęsknioną chęć spotkania z tymi, którzy już gdzieś tam... Ta z kolei przywodzi na myśl minione chwile i staje się, chcąc nie chcąc, zalążkiem melancholii wkradającej się w kolejne minuty i godziny pierwszych dni listopada.
Odczuwam tę tęsknotę na wiele sposobów, jednak bardzo często nachodzi mnie w chwilach pozornie radosnych i szczęśliwych. Takich, co to nie ma się czego czepić. Przyjaznych i przytulnych, albo głośnych i roześmianych. W takich właśnie przypominają mi się ci, z którymi kiedyś podobne chwile dzieliłam i coś okrutnie mocno ściska mnie za gardło.
Dokładnie tak było dzisiaj. Nie pojechaliśmy razem na cmentarze, ponieważ dziewczyny złapały jakieś wirusisko, a ja najwyraźniej cząsteczkę tejże zarazy wzięłam od nich. Obudziłam się lekko zamulona, z przytkanym nosem, a po śniadaniu rozkasłałam się na dobre. Jednym słowem, pozostanie w domu było najlepszym wyjściem.
W sumie, taki a nie inny, obrót spraw był mi na rękę. Wielokrotnie wspominałam już o moim podejściu do miejsc spoczynku naszych bliskich i, w poprzedniej Kawce bodajże, o stosunku do tegoż święta listopadowego także (jeśli nie tutaj, to w podcaście na pewno). Przeziębienie i słabe samopoczucie, skutecznie wyeliminowało mnie z rozgrywki. Nie pójdę w tym roku podziwiać "światełek" nocą, nie stanę nad żadnym z grobów w tym dniu. Że nie stanę za dni kilka, zarzekać się nie będę.
Na chwilę przed wyjściem Tomka z domu, wywiązała się romowa w tym temacie. On powiedział, że zawsze lubił wyprawy na cmentarze pierwszego, czy drugiego listopada, ponieważ mógł spotkać tam kogoś z rodziny. Kogoś, kogo nie widział o dawna i marne były szanse na to, że w najbliższym czasie spotkają się u cioci na imieninach, przy świątecznym, a tym bardziej, weselnym stole. Ok, szanuję.
Ja, mimo tych spotkań i nawet dosyć ciekawych rozmów przy okazji, nigdy, przenigdy nie lubiłam tych dni. Nie ciągnęło mnie zupełnie do spacerów po cmentarnych alejkach, a jak już, pod mniejszym lub większym, wewnętrznym lub zewnętrznym, przymusem tam się znajdowałam, jedyne, co odczuwałam będąc już na miejscu to wszechobecną, totalnie miażdżącą, pustkę.
Dziś na spokojnie odpuszczam. Gorąca herbatka, nalewka z kwiatu czarnego bzu, witamina C i zwalnianie kroku, aby wzmocnić własne ciało, wesprzeć w walce z wirusem, chcącym chwycić mnie za gardło. A wieczorem rozmowy, czy też wspólny śmiech i jakaś planszówka. W końcu to radosne święto, nieprawdaż?
Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=P-xITf_tK2A
1 listopada 2023r.