Pamiętam pewne spotkanie z moimi kobietkami z warsztatów motywacyjnych... spotkanie po dwóch i pół miesiąca wakacyjnej przerwy. Bardzo się na nie cieszyłam, byłam ciekawa, co u nich, chciałam je zobaczyć i porozmawiać tak, jak zwykłyśmy to robić w każdą środę, przez dwie lub trzy godziny. I co?
Dziewczyny przybyły tłumnie, czyli w zasadzie byłyśmy w komplecie. Zaczęłyśmy spotkanie od ploteczek, no bo jak można było inaczej po tak długim okresie niewidzenia się. Dowiedziałyśmy się co nieco, odnośnie tego, co aktualnie u każdej "w trawie piszczy", zaparzyłyśmy kawę i herbatę, a ciastka wyłożyłyśmy na półmisek, który jedna z nich zostawiła miesiąc wcześniej u mnie, a ja ukruszyłam jego krawędź... stwierdziłyśmy, że zostanie na stałe w domu kultury, że będzie naszym warsztatowym półmiskiem.
A potem zadałam pytanie:
- Jak oceniacie ten miniony czas? Nie, to niewłaściwe pytanie. Zakładam, że każda z nas wciąż jest w drodze do lepszego poznawania samej siebie, odkrywania nieuświadomionych pokładów i wykorzystywania lepiej tych, o których isnieniu już wiemy. Każda z nas chce się rozwijać i dojrzewać, dlatego tutaj jesteśmy. Wiemy też, że jest to ciągły proces, że od tego nie ma wolnego... Zatem jak? Jak wasze dojrzewanie przez tych kilka minionych tygodni?
Cóż. Prócz wniosków, które ujęłam już w napisanych wyżej zdaniach, padło wiele trudnych słów. Okazało się, że niektóre z nas miały wrażenie cofania się na swojej drodze. Zupełnie jakby zrobiły kilka kroków wstecz i opowiedziały nam dokładnie, w jaki sposób odbiło się to na ich relacjach z najbliższym otoczeniem i samymi sobą. A ja siedziałam i słuchałam, a potem powiedziałam, że u mnie też nie było różowo.
Z jednej strony przewietrzyłam porządnie głowę. Złapałam równowagę w kontakcie z naturą, bardzo dużo czasu spędzałam poza domem, patrzyłam się w niebo, podziwiałam rośliny, dbałam o nie i o siebie. Znajdowałam chwile na odpoczynek i relaks. Na książkę, na pisanie, na śpiewanie nieco rzadziej. Niejednokrotnie rozkładałam leżak i kładłam się na nim, czując, że nic nie muszę, a wszystko mogę...
Ale... bywały momenty, w których zapominałam zupełnie o tym, co wbijam do głowy sobie i im podczas naszych środowych spotkań. Robiłam sobie wrzuty, zgłaszałam pretensje i wpychałam w kąt przerażoną Małą Dziewczynkę, nie pozwalałam Dzikiej Dziewczynce tańczyć... Płakałam w poduszkę, albo zupełnie otwarcie, zdarzyło mi się wrzeszczeć na innych tylko dlatego, że sama czułam się zagubiona i nieszczęśliwa. Tęsknota za mamą przybierała na sile, by po chwili zgasnąć całkowicie, jakby tego rozdziału w moim życiu w ogóle nie było. Stosowałam mechanizmy obronne, drastyczne... aby chronić desperacko samą siebie.
Myślę, że zapominałam o tym, o czym przeczytałam dziś w pewnym memie na facebooku: "Choćbyś nie wiem, co sobie wmawiała, choćbyś nie wiem jak się przed tym broniła, przychodzi w końcu ta chwila, kiedy musisz k...wa zwyczajnie poryczeć." Zbyt długo sobie na to nie pozwalałam... pochlipywanie po kątach i sporadyczne, krótkie wybuchy, to zdecydowanie za mało. Poryczeć. Tak porządnie, tak do bólu głowy i zatkanego nosa, do uczucia przemakania od środka i od zewnątrz, do spuchniętej twarzy i podkrążonych oczu, do czerwonych, nabrzmiałych ust i przekrwionych oczu...
Może nie tylko mi przyniosłoby to ulgę? Może faktycznie każda z nas powinna czasem pozwolić, aby wzbierający w niej ocean, znalazł swobodne ujście?
Nie wiem, czy dokładnie to sprawiło, że moje kobitki miały wrażenie cofania się na swojej drodze. Wiem, że po dwóch kolejnych spotkaniach nadrobiłyśmy ten czas, a przynajmniej moje obserwacje na to wskazują. Mniej w nas ciężkich, jak ołów myśli i emocji, mówimy wolniej, spokojniej i ciszej. Chyba, że wpadniemy w zabawowy nastrój, wtedy mam wrażenie jakbym nagle znalazła się w ulu. I dobrze. Ule to miejsce, w którym bierze początek nowe życie i jego "owoce", niezwykle zdrowe i pożyteczne. O tym także muszę pamiętać.
Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=qtBD-wlwTp8&ab_channel=UrszulaKasprzak
7 listopada 2023r.