Zastanawiałam się od rana, jaki temat chciałbym dzisiaj poruszyć. Nie tylko w Kawce, ale także podczas wieczornych warsztatów. Pomysłów brakowało mi zupełnie, próbowałam więc zmusić się do myślenia o określonych sprawach, albo przeistoczyć je w plan spotkania i tekstu, który napiszę na swoim blogu. Nic z tego. Pod przymusem nie da się pisać.
Pod przymusem można napisać wiersz, bajkę dla dzieci albo piosenekę. Przynajmniej ja tak mam. I jeden tekst na pięć, zupełnie niechcący, wychodzi całkiem niezły, reszta jest przeciętna. Żaden twórca nie chce być przeciętny, ani o przeciętność być posądzonym. Ja także. Dlatego z reguły nie tworzę pod przymusem.
Odrzuciłam każdy z wymuszonych tematów i puściłam to wolno. Zobaczymy, co do mnie przyjdzie. Ech... przyszło dużo szybciej, niż się spodziewałam. Szykowałam się do wyjścia do pracy, a syn szykował się do gotowania makaronu. W związku z fazą na wszystko, co włoskie, jakiś czas temu posiadł tę umiejętność i od tamtej pory wszyscy wykorzystywaliśmy ten fakt skwapliwie.
To zapewne przyświecało córkom, które w drodze ze szkoły, zadzwoniły do brata, prosząc go o ugotowanie makaronu, ponieważ sos do spaghetti został z wczoraj... Brat prośbę sióstr realizował, choć nie zrealizował jeszcze całkowiecie, kiedy te przekroczyły już próg domu. I się zaczęło... że one przecież dzwoniły, a on co? Że one go prosiły, a on nie zaczął robić tego od razu. Że one są głodne i zmęczone, a on był w domu. I tak dalej, i tak dalej.
Początkowo myślałam, że to takie "gówno-docinki", nic nieznaczące, lecz wobec ich wydłużonego trwania, zabrałam głos. I to był mój błąd. Zupełnie jakbym wsadziła kij w mrowisko. Dowiedziałam się, że "jak zwykle" staję w obronie syna, a ich brata i "jak zwykle" nie rozumiem o co im, czyli moim córkom, a jego siostrom chodzi.
Fakt, nie powinnam mówić:
- O co wam chodzi? Cieszcie się, że w ogóle gotuje ten makaron.
oraz:
- O proszę, już wyładowała negatywne emocje i poszła na pół godziny do toalety.
Przyznaję, nie były to wysublimowane, przemyślane kwesie, studzące emocje, wręcz przeciwnie. I nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ale... na litość boską, czy on musiał spełniać ich prośbę? Nie. A spełnił? Tak. Jego błąd polegał jedynie na tym, że one wróciły, nim zdążył odcedzić makaron.
Rozmyślając tak i ważąc w głowie: "wina, czy niewina?", czym prędzej ruszyłam do samochodu. Tomek podrzucał mnie na autobus, a ja naprawdę cieszyłam się, że już wychodzę, że teraz wychodzę i w ogóle lepiej, żebym się usunęła w cień.
Tuż przy drzwiach auta, dogoniła mnie myśl:
- Bycie członkiem jakiegokolwiek stada, rodziny, czy społeczności, poniekąd ogranicza naszą wolność. Nie możemy być do końca sobą, a na pewno nie możemy być sobą przez cały czas. Nie możemy mówić wszystkiego, co nam przyjdzie na myśl, ani też bezrefleksyjnie, impulsywnie zajmować stanowiska, które wydaje nam się słuszene, mimo, że wciąż wydaje nam się ono być słuszne, jak cholera... Musimy podporządkować się pewnym, określonym regułom. Podkulić ogon, stulić uszy, czy zamknąć dziób, mimo iż kotłują się w nas niewypowiedziane słowa.
Tuż po przyjeździe do pracy, zaczytałam się trochę w fachowych publikacjach i wniosek był jednoznaczny. Mam rację. Nasza wolność jest częściowo ograniczona, kiedy nie żyjemy całkowicie na własną rękę, bez codziennego wchodzenia w rodzinne, przyjacielskie korelacje. Zwyczajnie się NIE DA. Może to być ciut przerażające na pierwszy rzut oka, ale już na drugi wygląda dużo lepiej i da się oswoić. Dociera do nas bowiem, że fakt bycia ograniczonym co nieco, tudzież posiadania ograniczonej nieco wolności, wynika bezpośrednio z naszych, osobistych wyborów. O ile chcieliśmy, rzecz jasna, zakładać rodzinę, czy też zaprzyjaźniać się z określonymi osobami, stawać się członkami określonych społeczności.
Czy można nazwać to "caną", którą płacimy za "niesamotność"? Hmm... przyjrzę się temu bliżej.
Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=PR_eYLKPmko&ab_channel=ONAMusicTVVEVO
8 listopada 2023r.