Męczy mnie czasem ciągłe bycie w drodze. W drodze do samej siebie, do prawdziwszej mnie, do takiej mnie, którą zaakceptuję w stopniu gwarantującym mi spokojne reakcje na wszystko, co mnie spotyka, bądź nabędę dzięki niej umiejętność wybaczania sobie, drobnych i nieco bardziej znaczących, potknięć. W drodze do własnej niepodległości?

Wspomniałam, w jednej z ostatnich Kawek, że życie pośród ludzi, czy nawet z jednym "ludziem", ogranicza naszą wolność, choćbyśmy nie wiem jak z tym walczyli, zmuszając nas do ustępowania pola, chodzenia na kompromisy i rezygnowania z części własnych oczekiwań. Nie da się żyć we dwoje tak, aby żadna ze stron nie musiała w większym, lub mniejszym stopniu ustępować tej drugiej. Nie da się żyć tak, aby wolność każej ze stron, choćby częściowo, nie była ograniczana.

Kiedy mam już totalnie dosyć, a w zasadzie, kiedy kiedyś miewałam już totalnie dosyć, myślałam:
- Jeśli coś mi się stanie, jeśli wypadnę z gry, a moi bliscy będą musieli się mną opiekować. Jeśli okaże się, że jestem na równi pochyłej i nic, absolutnie nic nie jest już w stanie mnie uratować, ani nikt... wtedy będę mogła pozwolić sobie na totalną szczerość. Wygranę całemu światu i wszystkim moim bliższym i dalszym... rodzinie i znajomym... Wtedy powiem wreszcie, co myślę. W każdej sprawie i na każdy temat. A oni będą musieli to przyjąć, będą musieli mnie wysłuchać. Wobec ostateczności chwil będących moim udziałem, będą bezsilni. 
Z biegiem lat, dotarło do mnie, że to, delikatnie mówiąc, niezdrowe myślenie i jeszcze gorsza opcja, jeśli chodzi o relacje z otoczeniem. No chyba, że będę zdobywała się na taką szczerość, niezależnie od tego, w jak opłakanej sytuacji się znajdę. Wtedy będę miała do niej prawo także na łożu śmierci będąc. Oswoję już swoje otoczenie z bezgraniczną szczerością, dzięki czemu nie będę wbijała im ostrzy prosto w serca, wraz z każdym wypowiadanym słowem...

No właśnie. Moja mama mówiła to, czego nie powiedziałaby, gdyby nie choroba, która "dała jej do tego prawo". Zostawiła w naszych ciałach kolce, które ranią, raz po raz, gdy tylko przypominamy sobie o ich istnieniu. Nie wiem, ile czasu musi jeszcze upłynąć, nim zdołam je wszystkie usunąć, nie pozostawiając jątrzących się ran, a potem nadwrażliwych blizn.

Czyli mój pomysł na totalną szczerość odpada. Wiem już, że to się nie sprawdza i nikomu nie przynosi ulgi, czy korzyści. Zamiast tego sieje zniszczenie, rodzi łzy, ból i smutek. 

A może to był mój pomysł na własną niepodległość? Może będąc w sytuacji beznadziejnej, kiedy zostajemy zmuszeni, aby złożyć broń w walce z chorobą lub inną niezależną od nas siłą, wchodzimy na pole bitwy z tymi, których możemy jeszcze zranić, tam, gdzie wygrywanie jest banalnie proste? A nasi bliscy, jak nadzy rycerze, z rękami uniesionymi wysoko i zamkniętymi oczami, przyjmują ciosy, nie mogąc znieść przepłnionego bólem spojrzenia...

To nie była moja mama, podobnie, jak, wybierając tę drogę, to nie byłabym ja. I z pewnością nie na tym polega walka o niepodległość. Nie na deptaniu cudzych uczuć i przekonań, zadawaniu głębokich ran tym, którzy dotychczas szli z nami przez życie. To nas nie wyzwoli.

Walczmy o niepodległość naszych ciał, umysłów i dusz, ale róbmy to tak, by nie odbierać niepodległości innym. Jak powiedziała, podczas ostatnich, środowych warsztatów jedna z ich uczestniczek: "Nawet będąc zamkniętym w więziennej celi, można być wolnym." 

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=nYMiNuJJyYM&ab_channel=NCKultury

11 listopada 2023r.