Kiedy, w poprzedniej Kawce, pisałam o telepatycznym związku dusz i telefonach, które dzwoniły tuż po tym, jak wysłałam jedną z moich intuicyjnych myśli, dotarło do mnie, że wtedy, kiedy ja byłam w liceum, moje bliższe i dalsze otoczenie nie znało jeszcze, a już na pewno nie używało, telefonów komórkowych. Co to oznaczało w praktyce? Jak ktoś do mnie dzwonił, a ja w tym czasie byłam w sklepie, to byłam w sklepie, a ktoś dzwonił nie otrzymując odpowiedzi. Nawet nie miał jak zostawić mi wiadomości! Dopóki w mieszkaniu nie pojawiła się automatyczna sekretarka. To dopiero było coś!
Dziś jesteśmy wciąż "pod telefonem", kiedyś byliśmy "pod nim", tylko będąc w jego pobliżu. Utrudniało to wiele spraw, ale zdecydowaną większość ułatwiało. Nie ulegaliśmy ciągłemu terrorowi strumieni informacyjnych płynących zewsząd. Nie zasypialiśmy i nie budzliśmy się wertując Internet. Nie musieliśmy się tłumaczyć: "dlaczego nie odbieraliśmy?", albo przerywać wykonywanych zajęć, niezależnie od tego, gdzie aktualnie się znajdujemy, z powodu czyjegoś telefonu.
Rozmarzyłam się... Jakby to było, móc zasiąść do pracy nad tekstem, odwiesiwszy uprzednio słuchawkę na specjalnie do tego przeznaczony uchwyt, i znaleźć się na chwil kilka poza światem, poza napływem informacji z zewnątrz. Dużo wolniej, dużo spokojniej, w dużo większym skupieniu...
Kiedyś po prostu trzeba było przyjąć, że coś może nas ominąć, że możemy nie być "na bieżąco". A, gdy udawało nam się wreszcie "zdzwonić", nie mogliśmy się nagadać, ponieważ trzeba było zaktualizować informacje na temat rozmówcy i jak najlepiej wykorzystać implusy, które nam pozostały. Stąd także szybkość rozmów i ich większa konkretność, co jednak nie dotyczyło wszystkich...
Kogo mam na myśli? Przykładowo, moją babcię. Z nią to dopiero "wisiało się na słuchawce"! Dochodziło do tego, że baliśmy się odbierać telefon w porach, w których miała zwyczaj dzwonić. Dźwięk dzwonka niósł się po mieszkaniu, a my, niczym spłoszone zające, chowaliśmy się po kątach.
- Odbierzesz?
- Nie mogę!
- No odbierz!
- Jestem w kiblu.
- To ty odbierz.
- Sama odbierz!
- K...a! Słucham? Aaaa, dzień dobry mamusiu.
i co najmniej czterdzieści minut na szafce, na przedpokoju, wyrwane z życiorysu.
Mieliśmy aparaty w trzech pomieszczeniach. W kuchni, w dużym pokoju i na przedpokoju. W sumie nie mam pewności, czy ten z przedpokoju nie wylądował w kuchni... może. Tak, czy inaczej, co najmniej dwa, czyli dodatkowa atrakcja. Można było podsłuchać czyjąś rozmowę! Tylko należało uważać podnosząc i odkładając słuchawkę, aby nie zdradziło nas żadne puknięcie, trzask, czy inny szum. Ech... to były czasy.
A budki telefoniczne? To już zupełnie inna historia:)
Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=qEXyPSBYbMA&ab_channel=AdrianPiotrowski
13 listopada 2023r.