Stresujemy się, jeśli dziecko w drodze ze szkoły do domu nie odbiera telefonu. Wpadamy w szał, kiedy ta "cisza w eterze" trwa pół godziny, godzinę i dłużej. Zaczynamy rozważać telefony do koleżanek i kolegów, nauczycieli, a może nawet na pogotowie... w akcie desperacji. Jak to, "nie odbiera"? Przecież ma przy sobie telefon! Może się rozładował... nie, niemożliwe, zawsze dba o to, żeby był naładowany. O matko! A może ktoś mu, albo jej ten telefon ukradł?!

I tak cudnie się naktręcamy, a przed oczami przelatują nam sceny z filmów sensacyjnych, gdzie faktycznie jeden z bohaterów, tuż po wyjściu ze szkoły wpada pod samochód, albo, o zgrozo!, zostaje uprowadzony. Karmimy się tymi obrazkami i jesteśmy skłonni uwierzyć w każdy, najczarniejszy scenariusz. Czy to nam służy? Absolutnie nie.

W sumie trudno się dziwić, jeśli ktoś codziennie wraca do domu o porze, która wcześniej została określona. Jeśli zawsze odbiera telefon, albo odpisuje na wiadomości, niemal od razu po ich otrzymaniu, mamy prawo odczuwać niepokój, czy lęk, że coś się mogło faktycznie stać. Ale, z drugiej strony, takie bycie non stop w kontakcie, to straszna męczarnia. Czy naprawdę chcemy, aby nasi bliscy byli męczennikami kontaktów nieprzerwanych?

No tak, trudno się dziwić, a z drugiej strony, dziwić się wypada. Narzucamy na siebie kierat bycia online, bycia osiągalnym i w zasięgu. Nie odpuszczamy ani na chwilę i ograniczamy przez to wolność, chociażby w odniesieniu do własnych dzieci. Dawniej, jeśli w drodze ze szkoły spotkałam koleżankę i poszłam z nią na plac zabaw, mamie nawet przez myśl nie przeszło, żeby dzwonić do szkoły, koleżanek, czy na pogotowie. Po prostu czekała, dopuszczając ewentualność, że siedzę właśnie na huśtawce i plotkuję w najlepsze.

Dawniej, kiedy szło się na imprezę, mama nie miała jak zadzwonić i kazać mi wracać do domu. Musiałam ustalić to przed wyjściem i obiecać, że wrócę do określonej godziny. No chyba że zostawałam na noc, wtedy granica przesuwała się znacznie i nieraz przekraczałam próg mieszkania pod wieczór, dnia następnego, nie szokując, ani nie przerażając tym faktem nikogo. 

A wyjazdy wakacyjne, zwłaszcza te w Bieszczady? Mój pierwszy - do stanicy harcerskiej, znajdującej się w samym środku bieszczadzkiego lasu, siedem kilometrów od najbliższej budki telefonicznej. Aby zadzwonić do domu, przemierzałam te kilometry pieszo i nikogo nie dziwiło, ani specjalnie nie irytowało, jeśli po dotarciu na miejsce okazywało się, że ktoś w nocy wyrwał słuchawkę i zostanie naprawiona dopiero dnia następnego, wymuszając kolejny spacer.

Jeśli szczęśliwie się złożyło i zarówno słuchawka była na swoim miejscu, jak i cały aparat, oraz mieliśmy kartę, a na niej dostępne impulsy, dzwoniło się i mówiło ktrótkimi zdaniami, ponieważ, im dalej od cywilizacji, tym szybciej impulsy zżerało:
- Żyję, wszystko w porządku. Mam co jeść, jestem zdrowa. A co u was? Uhm. To ja będę już kończyć. Pozdrów tatę. Wrócę za tydzień. Pa.

Nie wyobrażam sobie takich rozmów dzisiaj. Chociaż... ja jeszcze jestem w stanie je sobie wyobrazić, tudzież wygrzebać z pamięci, ale moje dzieci? Dla nich to już jest zwyczajne science fiction:P

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=1bGOgY1CmiU&ab_channel=no

14 listopada 2023r.