Lubię oglądać programy, których bohaterami są ludzie rozpoczynający życie od nowa poza swoim dotychczasowym miejscem zamieszkania. Może wynika to z mojej ukrytej, lecz wciąż obecnej, potrzeby ucieczki? Miewam chwile, w których to właśnie ona wydaje mi się być najlepszym rozwiązaniem. Jakby to było, spakować bagaż podręczny i wyjechać do obcego kraju, wejść w cudzą kulturę i realia, zaszyć się gdzieś tam i obserwować i czerpać i łapać oddech od wszystkiego, co stawało się moim udziałem przez całe, dotychczasowe życie?
Czasem, kładąc się spać myślę:
- A może kupić jutro bilet i na początek pojechać w inną część Polski? Nieeee, to nie byłoby totalne odcięcie. No to gdzie? Jakiś najchłodniejszy region Włoszech, albo inne słoneczne, lecz nieupalne miejsce, najlepiej w górach, albo w ich pobliżu. A może w polskie góry? Tam, gdzie cywilizacja nie zapuściła jeszcze wszystkich swoich macek?
I tak rozmyślając, zasypiam. Oczywiście, tuż po przebudzeniu, patrząc na Tomka, dzieci i nasz domowy zwierzyniec, wiem, że taka odcinka, choćby tylko na miesiąc, dwa, obarczona byłaby ogromnym kosztem. A korzyści? Czy nie przewyższyłyby go korzyści???
Ostatnio rozmawiałam z Tomkiem o podróżach i doszliśmy do wniosku, że zaczekamy jeszcze chwilę, niezbyt długą, i pojeździmy sobie we dwoje, pobawimy się w odkrywców, zataczających coraz szersze kręgi. Najpierw niedaleko domu, potem ciut dalej i jeszcze, jeszcze... Przyjdzie taki dzień, w którym dzieci nie będą pytały: "znowu wyjeżdżacie?", tylko: "na jak długo tym razem?". I będzie to zupełnie wolne od wyrzutu, czy pretensji. One też muszą do tego dorosnąć. Tak mi się przynajmniej wydaje...
W podróżowaniu nigdy nie interesowały mnie przede wszystkim zabytki, dzieła rąk ludzkich itp. różnorodność i odmienność krajobrazów i pomników przyrody, kręciła mnie zdecydowanie bardziej. Nie interesowały mnie wypasione kwatery i hotele all inclusive, chciałam poznać realia życia w danym miejscu, móc porozmawiać z tymi, dla których to miejsce jest domem, zrozumieć i poczuć, jak to jest żyć tutaj i czym to się różni od mojego "tam". Takie podróże to coś, co mnie ogromnie pociąga i mam nadzieję, że kiedyś będę mogła ich doświadczać często i intensywnie. Zobaczymy.
Programy o życiu w zupełnie obcej, nowej dla ich bohaterów, przestrzeni, otwierają oczy, poszerzają horyzonty, podobnie jak podróże. Póki co, traktuję je zatem jako swoisty substytut. I czerpię z nich inspirację, chociażby do rozmów, które inicjuję podczas cotygodniowych zajęć. Niestety, pamięć do nazw miejsc, różnych lokalizacji, mam kiepską i powinnam chyba zacząć prowadzić coś w rodzaju "zeszytu podróżnika niedoszłego" i notować, notować.
Niech ten akapit będzie taką notatką. Dziś w programie występowało kilka Polek, które od jakiegoś czasu mieszkają w Indonezji. Co w ich opowieściach poruszyło mnie najbardziej? Zdecydowanie sposób, w jaki odbywały się pogrzeby. Wieżowiec wysoki na kilkananaście pięter, z pięknym logo na wejściu, a w środku nie żaden hotel, czy biurowiec, a gigantyczny dom pogrzebowy. Klimatyzowane, a właściwie chłodzone sale pożegnań, w których bliscy osoby zmarłej, przez trzy dni, mogą przebywać non stop, rozmawiać, spożywać posiłki przy ustawionych tam stołach i wspominać... A wszystko to bez lamentów, widocznego smutku i żalu. W życzliwej, ciepłej atmosferze. Takiej, jakiej zapewne życzyłaby sobie osoba, dla której spotykają się tam i spędzają ten czas razem.
Jak ogromnie różni się to od atmosfery pożegnań w naszej kulturze! I, o zgrozo, jesteśmy w większości wyznawcami religii, w której śmierć jest jedynie przekroczeniem wrót do innego świata. Znacznie lepszego od wszystkiego, czego możemy doświadczyć za życia, wolnego od bólu i łez, tak pięknego, że nasz ludzki rozum nie jest w stanie tego pojąć... Czy kiedykolwiek, będąc na polskim pogrzebie, to poczułam? Czy zbliżyłam się choć trochę do "prawdy" wtłaczanej mi do głowy od dziecka? Muszę pogrzebać w pamięci;P Może?
Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=5lBHMZ3A6hg&ab_channel=AnitaLipnicka-Topic
15 listopada 2023r.