Zegar tykał, niemiłosiernie nas poganiając, ale... nie dawałam się. Czułam coś na kształt dumy, kiedy docierało do mnie, że ogarniam sytuacje zakupowe, domowe i pracowe na tyle, by nie kłócić się o byle co i nawet na paznokcie, na totalnym luzie, wczoraj pojechałam i przez "ostatatnie" prezentowe zakupy z Tomkiem przebrnęłam... Jednym słowem, sukces!

Dla odmiany, dziś ponad naszymi głowami pojawiły się... śniegowe chmury! Choć od kilku dni zapowiadali opady śniegu, trudno mi było uwierzyć w spełnienie tych prognoz w korelacji do iście późno-jesiennej, tudzież wczesno-wiosennej aury panującej od jakiegoś czasu na zewnątrz.

Powiało chłodem, więc wyciągnęłam kamizelkę z szafy i zaczęliśmy szykować się do wyjścia na ostatnie z ostatnich zakupów... tak, niestety "coś tam jeszcze" do kupienia zostało, a dzieci koniecznie chciały pojechać z nami, by też "coś tam jeszcze" dla nas kupić. Suma summarum, około godziny czternastej wsiedliśmy do auta. Tylko najstarsza latorośl zrezygnowała z tego "fascynującego" wypadu.

W drugim, a może już w trzecim z odwiedzonych przez nas sklepów, nadal nie udało nam się znaleźć tego, po co przyjechaliśmy. Na dodatek, kiedy wchodziliśmy do środka, zaczął padać śnieg i wszystko wskazywało na to, że popada przez dłuższą chwilę. Nie sądziliśmy jednak, że aż tak...

Spędziliśmy we wnętrzu, nieco dusznym od kipiącego konsumpcjonizmu, niewiele ponad dwadzieścia minut, a kiedy je opuściliśmy, samochód nadawał się do porządnego odśnieżania, łącznie ze skrobaniem przedniej szyby, na której zdążyła się już zebrać warstwa lodu. Ale nie to było najbardziej zaskakujące, a totalny brak przyczepności, z jakim musieliśmy się chwilę później zmierzyć. 

Auta w żółwim tempie poruszały się po klasycznej, białej "szklance", a ja przeplatałam przekleństwa zawołaniami błagalnymi: "Jezu!", "Boże!". Nie pamiętam, kiedy tyle razy zwróciłam się do wyższej instancji, w tak krótkim czasie. Zrezygnowaliśmy z jazdy do jednego z zaplanowanych uprzednio miejsc, tańcząc zgrabnie na niewielkim rondku.

Kurcze, dzieciaki dawno nie ślizgały się na lodzie! Fakt, że było to na parkingu pod hipermarketem, może nie czynił tej zabawy zbyt bezpieczną, ale wielu kierowców zrezygnowało z poruszania się po drogach, albo po prostu utknęło w jednym z, tworzących się w zastraszającym tempie, korków, dzięki czemu w sklepie oraz pod nim było nadzwyczaj luźno, zważywszy na przeddzień wigilijnego wieczoru. Podsumowując, zabawa przednia.

Po powrocie do domu, Tomek "rzucił się na kuchnię", a ja kontynuuowałam porządki i inne takie. Udało mi się także ogarnąć sytuację prezentową i, ku memu zaskoczeniu, nie pakowałam upominków, jak dotychczas, od co najmniej kilkunastu lat, w okolicach drugiej w nocy.

Synio rozpętał totalne porządki w swoim pokoju, przez co musiałam ostatecznie wyciągnąć go z opresji i wspomóc na finiszu. A, kiedy ostatnie okno zostało przetarte i pościel na ostatnim z łóżek zmieniona, mogłam usiąść ze szklaneczką piwa, które Tomek rozlał mi i sobie jakieś trzy godziny wcześniej, by wstać po kwadransie, włączając się w ubieranie choinki. 

Hmm... w sumie to całkiem nieźle. Trochę poharowałam, ale bez przesady. Pomimo ślizgawicy na drogach, bezpiecznie wróciliśmy do domu i dokończyliśmy pomyślnie zakupy. Nie ominęło mnie ubieranie choinki i nie kładłam się półprzytomna ze zmęczenia. Jednym słowem, jakiś postęp jest! No, czyli postawiłam kolejny mały, wielki kroczek na drodze ku dojrzewaniu;P

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=N-PyWfVkjZc&ab_channel=ShakinStevensVEVO

23 grudnia 2023r.