Motyl się znalazł. Kiedy przestawiałam anioła stojącego na jednym z parapetów, coś wypadło spod anielskiego płaszcza. Myślałam, że to liść z kwiatka stojącego tuż obok, ale kiedy się przyjrzałam, okazało się, że to on. Lekki, jak piórko.
Nawet nie chcę myśleć, co przeżywał próbując się wydostać z naszego pokoju. Uderzał w lustro okna, raz po raz, mając złudzenie, że za którymś razem poszybuje dalej, jak najdalej stąd. Był poniekąd naszym więźniem i wcale mi się ta myśl nie podoba.
Nie podoba mi się także łatwość z jaką zabijamy niektóre stworzenia, nad innymi litując się i żałując, gdy zakończy się ich żywot. W zasadzie to mam tutaj na myśli głównie owady. Motyla nam szkoda, a pająka? Czy pochylamy się nad uśmierconym pająkiem i mówimy:
- Jaki śliczny... szkoda, że nie dożył do wiosny.
Nie wiem, może ktoś tak ma, ja z pewnością nie i uczciwie się do tego przyznaję. Martwy motyl porusza mnie zdecydowanie bardziej, niż martwy pająk.
A, co z motylami, które się jeszcze nie przepoczwarzyły? Czy one także poruszają w nas czułe struny, czy raczej wykrzywiamy buzię na ich widok i dreszcz przechodzi nam po plecach, że to jednak "fuj" i zabierzcie to ode mnie?
Są gąsiennice, które zachwycają mnie intensywnością barw, sposobem poruszania się, czy "włoskami", którymi pokryte jest całe ich ciałko. Biorę je na dłoń i przyglądam się im uważnie. Są piękne.
Jednak są też "wielonogi", które omijam z premedytacją i zupełnie nie mam ochoty przyglądać się im z bliska. Generalnie, wolałabym nie spotykać ich na swojej drodze.
A muchy i komary? Totalnie ich nie znoszę! Przecież motyle, podobnie, jak bzyczące złośliwce, także bywają szkudne! Jednak im jestem w stanie wybaczyć, a dla much, czy komarów nie mam litości...
Czyli co? Motyla, który przez kilka tygodni drzemał na ścianie sypialni, a potem zdechł (czy motyle zdychają?) próbując bezskutecznie się z niej wydostać, jest mi szkoda, a much padających na strychu z bardzo podobnego powodu już nie?
Czy przekłada się to na inne obszary mojego życia? Czy to, co ładne i nie wchodzące mi w paradę, wydaje się "bardziejsze", a to, co brzydkie i zaczepne, jakby mniej? Mówiąc szczerze, zabiłam sobie niezłego klina. Muszę przyjrzeć się temu dylematowi z każdej strony. A póki co, zastanowię się, co zrobić z martwym motylem. Może zaczekam do wiosny i wyniosę go na trawnik? Albo zostawię go na pierwszym kwiatku, który otworzy się na wiosenne słońce, przepraszając jednocześnie, że nie potrafiłam nic zrobić... sama nie wiem. Wiem, że nie jestem w stanie zawiesić rozważań, które motyl goszczący w naszej sypialni zapoczątkował.
Najpierw należałoby zdefiniować, co jest ładne, a co nie. Albo jeszcze głębiej, co jest piękne, a co nie. Dla mnie, rzecz jasna, bo o cudzych gustach, wyborach i odczuwaniach nie mam zupełnie pojęcia, o ile sami nie zechcą się nimi ze mną podzielić. Niewątpliwie znalazłoby się wiele osób stawiających piękno pająka, ponad pięknem motyla i nie należałoby z nimi polemizować. Bo, czym jest piękno w swej istocie???
Zadając sobie ponownie pytanie o mój stosunek do tego, co dla mnie piękne zdecydowanie nie jest, usłyszałam kolejną niejednoznaczną odpowiedź:
- To zależy.
Od czego? I wciąż ten sam dylemat, powracający, jak bumerang.
Myślę, że nie starczyłoby miejsca w moich Kawkach, aby wszystkie istniejące i potencjalne "wpływy" rozważyć. Wciąż im ulegam i nieustannie zmienia się moje postrzeganie różnych rzeczy, żyć i sytuacji. Czasem wystarczy, że przyjrzę im się bliżej:)
Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=X4Rk7QJ4T8E&ab_channel=PolskieNagrania
28 grudnia 2023r.