Dwa lata temu miałaś okrągłe urodziny. Siedemdziesiąte. Dzień przed, w sobotę, postanowiłam przywieźć Ci prezent, który czekał ukryty w bagażniku auta naszego bliskiego znajomego. Padał śnieg, albo było ślisko… a może padał deszcz? Nie wiem! Wiem tylko, że wiało na tyle mocno, że nie chciałam tego prezentu nieść, wolałam przewieźć go samochodem.

Trzeba było go przenieść, tudzież przewieźć z jednego osiedla na drugie. Choć Tomek miał nie jechać ze mną, choć miałam ogarnąć to wcześniej sama, ostatecznie wybraliśmy się do Ciebie we dwójkę, dosyć późnym już wieczorem.

Wręczyliśmy Ci prezent razem. Leżałaś w łóżku, przy którym świeciła się lampka. W pokoju panował półmrok. Tata wpuścił nas do środka i siadł tuż obok Ciebie. Pamiętam, jak chwilę wcześniej, w windzie wiozącej nas na dziesiąte piętro, wiązałam wstążeczki na rogach. Dla ozdoby…

Kiedy weszłam do pokoju z tym wyszukanym i jedynym, który wydał mi się sensownym pomysłem, prezentem dla Ciebie i napotkałam Twoje spojrzenie, poczułam, że to zdecydowanie nie jest coś, czego pragniesz w tej chwili. Zaczęłam gadać, próbując zamaskować zmieszanie. O tym, że przyniosłam coś dla Ciebie. Coś, co być może poprawi Ci nastrój, pomoże przetrwać te najtrudniejsze chwile (wciąż zakładałam, że one miną)… rzuciłaś okiem i powiedziałaś:
- Coś ty przyniosła? Zabierzesz to sobie z powrotem, jak umrę.

Nie wiem, jak to możliwe i nigdy pewnie pytać nie przestanę. Jak osoba silna, niepokorna, która, patrząc na zachowanie innych, tych słabszych, poddających się…, powtarzała:
- Ja nigdy bym się tak nie poddała. Ja walczyłabym do samego końca.
nie dość, że nie znalazła w sobie dość sił do walki, to jeszcze pozwoliła, aby frustracja i złość wzięły górę nad rozsądkiem i miłością, która nas łączyła… Czuję ją teraz wyraźnie. Wtedy utknęła za zasłoną słów i spojrzeń, a ja czasem nie potrafiłam już przez tę zasłonę jej dostrzec, nie potrafiłam przez tę zasłonę wysłać jej do Ciebie, czego teraz ogromnie żałuję… Wiem, nie powinno się niczego żałować.

Zdjęcie górskich szczytów i zielonych, stromych zboczy. W dolinie drewniane chałupki, a u podnóża, na pierwszym planie, wiosenne kwiaty. Żółte, fioletowe, białe… naturalnie piękne. Takie kwiaty przywodzą na myśl lekkość, radość, spokój… pachną życiem, z życia są złożone, są życiem. Chciałam, abyś zapragnęła żyć mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Chciałam zobaczyć Twój uśmiech i ten błysk w oku, który zniknął jakiś czas temu...

Zostałam z Tobą, mimo słów, jak noże, które wbiły mi się w głowę i nijak nie mogę ich do dziś stamtąd wygrzebać. Siedziałam przy łóżku, bo przecież nie mogłam wziąć tych słów na serio. Pamiętam, w co byłam ubrana i, że długo patrzyłam na własne stopy, nie mogące znaleźć sobie miejsca na dywanie. Tym samym, który kilka lat wcześniej kupiłaś do świeżo odnowionego wnętrza, żeby było ciepło w stopy przy „wychodzeniu” z łóżka. Tego samego, z którego pod koniec podnieść się nie chciałaś…

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=gsl69na5ltc&ab_channel=Ka%C5%9BkaSochacka

29 stycznia 2024r.