Widzisz, jak się złożyło? Dziś Twoje urodziny i mamy okrągłą Kawkę. Zupełnie, jak dwa lata temu, kiedy kończyłaś siedemdziesiąt lat, odbierając życzenia po raz ostatni. Niestety, nie chciałaś wtedy nikogo z nas widzieć, a my to uszanowaliśmy. Dziś zupełnie nas nie rozumiem.
Obraz, a w zasadzie wydruk zdjęcia w ramach, który przyniosłam Ci dzień wcześniej, stał na podłodze, oparty o ścianę. Ciekawe, czy na niego patrzyłaś? Tata, który miał Cię zabrać tego dnia do mojej siostry, gdzie my także mieliśmy przyjechać, pojechał do niej sam. Po jedzenie i kawałek ciasta, z nadzieją, że zjesz coś z tego po jego powrocie.
A może coś pokićkałam? Może mieliśmy spotkać się u Ciebie, przywieźć jedzenie i poprawić Ci choć trochę nastrój, rozpalić iskrę nadziei i na nowo przywołać uśmiech? Tak, tak właśnie miało być, lecz powiedziałaś wyraźnie, że nie czujesz się na siłach, a tata poprosił, abyśmy to uszanowali. Zrobiliśmy to, uszanowaliśmy. Dziś zupełnie nas nie rozumiem.
Nie było tortu, a życzenia tylko w sms-ach, ponieważ nie chciałaś rozmawiać przez telefon. Za to na dworze była okropna zawieja. Zaczęło się od deszczu, a potem zaczął sypać śnieg. Wiał wiatr i zacinał białą, mokrą masą w okna samochodu, którym jechaliśmy wraz z sąsiadką do kościoła (nasze auto chwilowo nie nadawało się do jazdy).
W kościele siedzieliśmy tuż przy ołtarzu, najbliżej jak się da (ostatni raz siedzieliśmy tak blisko chyba w dniu chrztu naszego najmłodszego dziecka). A tuż obok nas, i w ławkach za naszymi plecami, siedziały gospodynie z kół działających w naszej wsi i tej tuż obok, po drugiej stronie drogi. Ćwiczyliśmy przed tym dniem, spotykaliśmy się u nas w domu, mimo infekcji, które co chwilę wycinały kogoś z naszego rozśpiewanego grona.
Ostatecznie udało się przygotować pięć kolęd. Cztery z nich wykonaliśmy wraz z członkiniami kół gospodyń, jedną, naszą autorską, sami, już po mszy. Nie było Cię w kościele, choć tata mówił dzień wcześniej, że z Tobą przyjedzie. Chciałam nawet wspomnieć, że dziś Twoje urodziny… poprosić o modlitwę. Nie było Cię jednak, a zrozumiałam to dopiero, kiedy, zerkając za siebie, zobaczyłam tatę, samotnie siedzącego na skraju jednej z ławek. Pomyślałam, że to cholernie smutne i, że tak bardzo nie chciałabym, aby został sam…
Śpiewałam głośno i wyraźnie, pomagałam dziewczynom, które ze śpiewaniem nie czuły się do końca pewnie, a Tomek grał na gitarze najlepiej, jak potrafił, choć kolędy zdecydowanie nie należą do jego ulubionego repertuaru. W przerwach rzucałam okiem wysoko nad siebie, prosto w okno znajdujące się tuż pod sufitem. Śnieg zacinał z taką determinacją, jakby chciał dostać się do środka. My nie mieliśmy w sobie tej siły. Dziś zupełnie nas nie rozumiem.
Po powrocie do domu siedliśmy w milczeniu na kanapie, a śnieg padał nadal. Zastanawialiśmy się, co robić. Wzywać taksówkę i jechać do Ciebie wbrew Tobie? Jechać razem, czy na raty? Jechać w okrojonym składzie? Co robić? Co robić? Postanowiliśmy ostatecznie uszanować Twoją decyzję i nie pojechaliśmy wcale. Dziś zupełnie nas nie rozumiem.
Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=QnbDIgQLQwI&ab_channel=BethHart
30 stycznia 2024r.