Do poprzedniej Kawki załączyłam link do jednej z bardziej wzruszających piosenek dla mamy, jakie kiedykolwiek słyszałam. Żadne tam "Kochana mamo, gdy będę duży, to ci przywiozę wielbłąda z podróży...". "Mamo, ta piosenka jest dla ciebie..." opiekowałaś się mną, szłaś przez te wszystkie lata, a teraz ja z głębi serca, przepełnionego wdzięcznością, śpiewam dla ciebie... Taka jest ta piosenka. Szczera i piękna do bólu, do łez, które spływają po moich policzkach ilekroć jej słucham.
Chwilami myślę, że przeginam. Ileż razy można pisać, że jest mi z tym źle, że nie tak miało być i, że zupełnie tego nie rozumiem. Ale przecież ja właśnie po to piszę te Kawki! Aby pozwolić sobie na kolejne: "dlaczego?" i "po co?", choćby to nie miało najmniejszego sensu.
Wiem, że w końcu nauczę się odpuszczać szybciej i skuteczniej. Nauczę się, ponieważ tego chcę. Jednak, zanim osiągnę upragniony cel, jeszcze nie raz przyjdzie mi babrać się w przeszłości.
Nie chciałabym, aby powstał fałszywy obraz tego, jaka była moja M, a jednocześnie zdaję sobie doskonale sprawę, że i tak będzie on zakrzywiony. Choćbym nie wiem jak się starała, nie będzie obiektywny, ponieważ jest mój. Ja widziałam mamę tak, reszta świata mogła widzieć ją inaczej. Ba! Ona sama, w oderwaniu od cudzych ocen, postrzegała siebie tak, jak inni mogli w ogóle jej nie odbierać. Dlatego, choć wydawało mi się, że tak nie jest, mogła czuć się nierozumiana i pozostawiona sama sobie... Teoretycznie tego właśnie chciała, podkreślając wielokrotnie własną potrzebę niezależności, ale praktycznie mogła mieć zupełnie inne oczekiwania.
Pamiętam, jak opowiadała o wizycie u mojej umierającej cioci. O tym, że jej dzieci nie były w stanie nakarmić jej zupą. Dlaczego? Bo ich to przerastało. Bo pękało im serce, kiedy patrzyli na jej cierpienie. Bo nie potrafili, w ciele umęczonym chorobą, znaleźć swojej mamy. To ciało stawało się coraz bardziej obce i coraz głebiej ukrywało w sobie kochaną istotę. Tę, od której wzięli swój początek.
Nie pamiętam, co wtedy powiedziałam. Chyba niewiele, albo nic. Po plecach przebiegł mi dreszcz na samą myśl, że mogłabym być na ich miejscu. Nigdy, przenigdy nie chciałam znaleźć się w takiej sytuacji. I co? Kilka lat później spotkało mnie dokładnie to samo.
Ależ byłabyś na mnie wściekła, jakbyś pozbierała się z tego tragicznego stanu i mogłabyś przewinąć wstecz taśmę z nagraniem naszych zachowań przy Twoim łóżku. Tym domowym i tym szpitalnym. Krzyczałabyś zapewne:
- Czego ty się bałaś? Ja nie zawahałabym się ani chwili. Po prostu wzięłabym tę zupę i bym ją w ciebie wcisnęła.
A może się mylę? Może po minonych przeżyciach zrozumiałabyś, że to nie takie proste? Pamiętając własny wstręt do jedzenia, pokrzykiwania i słowa mające na celu zranienie nas na tyle dotkliwie, abyśmy dali Ci spokój, powiedziałabyś:
- Teraz już rozumiem. Już wiem dlaczego oni nie dawali rady i dlaczego wy nie radziliście sobie z tą sytuacją.
Chciałabym to usłyszeć, ale zamiast, mam tylko własne niekończące się rozkminy. Tuż przed snem, w środku dnia, czy po wstaniu z łóżka, nim wejdę na dobre w nurt zewnętrznego życia. I tymi rozkminami będę raczyć moich czytelników, nim nie znajdę klucza do drzwi, za którymi znajdę większość odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Bądź tego do drzwi drugich, za którymi znajdę pewność, że pytać więcej nie muszę, bo wszystko jest tak, jak być powinno.
Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=uBVS7l4e19U&ab_channel=Dariaze%C5%9Al%C4%85ska
31 stycznia 2024r.