Kiedy byłam dzieckiem, a potem całkiem już dużą (także z racji nadwagi;)) dziewczynką marzyłam o scenie. A właściwie o mojej na niej obecności. Tuż przed zaśnięciem majaczył pod powiekami obraz mnie samej, stojącej przed licznie zgromadzoną widownią, śpiewającej tak, że słuchającym zapiera dech w piersiach.

A dziś? Tchu w piersiach raczej nie zapieram, ponieważ nie dysponuję głosem, jakiego bym sobie życzyła. Ale na pewno poruszam struny wrażliwości, zmuszam do zastanowienia, zamyślenia, refleksji, wzruszam. Takie właśnie sygnały zwrotne stale otrzymuje. I wiecie co? Siedząc w nocy przed komputerem i wystukując te słowa, niedowierzam. Że to ja, że to moim udziałem staje się to niezwykłe przeżycie, to nietuzinkowe doświadczenie, ta przygoda, która już się rozpoczęła a której dalszy przebieg, póki co, zapowiada się całkiem pomyślnie.

Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że za rok będę pisała, komponowała i wyśpiewywała własne piosenki, nie uwierzyłabym. Ale przecież podświadomie wciąż tego chciałam, wciąż do tego dążyłam i jedyne co mnie powstrzymywało to paraliżujący strach. Dziś jest on już dużo, dużo mniejszy. Na tyle, by pozwolić mi czerpać z tego wszystkiego "dziką radość":P

Uwierzcie, marzenia się spełniają. I towarzyszcie mi w tej niezwykłej przygodzie.