Wyobraźcie sobie, Czytelniczko/Czytelniku, taką oto sytuację... jesteś naładowana/naładowany pozytywną energią, lecz jednocześnie zmęczona/zmęczony przeokrutnie. Kilka godzin mijającego dnia spędziłaś/spędziłeś na dzieleniu się tym, co Ci w duszy gra oraz przemieszczaniu się, w tzw. międzyczasie, z punktu A do punktu B, a potem wreszcie nadszedł czas na zasłużony odpoczynek. Tak mieliśmy my i nic dziwnego, że nie mogliśmy się wspomnianego odpoczynku doczekać. Tym bardziej, że wielokrotnie zostaliśmy zapewnieni, że miejsce jest przecudnej urody i, że na pewno będziemy, z pobytu tamże, zadowoleni.

Ciemna noc, jakiś gigantyczny teren tuż pod lasem, a częściowo w lesie, przed nami pola za nami rzeczony las, a od boku całkiem spory budynek, wygaszony, bez śladu czyjejkolwiek obecności. To ja załatwiałam ten nocleg... 

Tomek na spokojnie zorientował się w sytuacji i stwierdził, że jak nikt się nie zjawi przez najbliższe pół godziny, to po prostu pojedziemy do domu. O nie! Na to na pewno bym się nie zgodziła. Za blisko byłam obietnicy ciszy, kilkunastu godzin spędzonych w bezpośrednim sąsiedztwie przyrody, a w zasadzie na jej łonie.

Dzwoniłam tam, gdzie dzwonić miałam, niestety poczta głosowa przerywała każde z połączeń. Spacerowałam po ciemnych zaułkach dookoła budynku, nie obawiając się zupełnie, co mogę tam spotkać. Desperacja sięgała zenitu;) Tomek powiedział potem, że, obserwując mnie, był nieco zaskoczony. Kilka lat temu to byłoby nie do pomyślenia, abym nocą tak odważnie oddalała się od niego, i to bez latarki i bez siekiery w dłoni. Tak, kiedyś zdarzyło mi się trzymać siekierę pod łóżkiem "na wszelki wypadek", ale to już zupełnie inna historia...

Zadzwoniłam do jedynej osoby, która mogłaby coś w tej sprawie zaradzić i bingo! Znalazł się kontakt, znalazła się zguba, pod postacią menagerki tegoż miejsca, która, nie mając pojęcia kiedy do niej zadzwonimy, o czym ją uprzedziłam kilka dni wcześniej, na chwilę spuściła z oczu własny telefon i to była akurat TA chwila... Wszystko git, tylko gdzie jest ten domek, w którym mieliśmy przenocować? W ciemnościach panujących dookoła nie widzieliśmy dosłownie niczego.

Ostatecznie, udało nam się jednak wypatrzyć wąską drogę i, tuż za pierwszym zakrętem, objawił się obiekt naszego pożądania. Miejsce upragnionego odpoczynku, miejsce oddechu, o jakim marzyliśmy nie tylko tego dnia, ale już od kilku tygodni.

Domek piękny, drewniany, przytulny i ciepły, co miało także niemałe znaczenie wobec panującej, późno-zimowej aury. Zapaliliśmy światła na zewnątrz, a naszym oczom ukazała się piękna przestrzeń, osłonięta od strony lasu drewnianym płotkiem, co dawało także schronienie przed wiatrem i sprawiało, że na tarasie przed wejściem było naprawdę ciepło. Na tyle, że po zjedzeniu części przywiezionego ze sobą prowiantu, zasiedliśmy tam i w zasadzie pozostaliśmy na większą część późnego wieczoru, czy wczesnej nocy. 

Popijając nieco mocniejszy, skutecznie grzejący nas od środka, trunek, rozmawialiśmy o wszystkim, o czym nie mieliśmy czasu porozmawiać w ostatnim czasie. A, kiedy Tomek wszedł an chwilę do środka, ja wyszłam na placyk przed domkiem i przytuliłam się do pierwszej z sosen tam rosnących, a potem do kolejnej i następnej. Były takie ciepłe, tętniące życiem... Oddychałam, uśmiechałam się, czerpałam z chwili.

Sen przyszedł niespiesznie, lecz bardzo oczekiwanie. Zmęczenie w końcu dało nam się we znaki. I spało nam się wspaniale, co, zważywszy na obce miejsce, bywa zupełnie nieoczywiste. Zapewne to ta cisza dookoła i bliskość lasu, sprawiły, że nasz odpoczynek był odpoczynkiem w pełnym tego słowa znaczeniu.

Słyszałam, jak Tomek wstaje i wychodzi z pokoju, jednak nie otworzyłam oczu. Pomyślałam, że dam sobie jeszcze chwilę. Przysnęłam na pół godziny, a kiedy się obudziłam i wyszłam na zewnątrz okazało się, że Tomka tam nie ma. Nie było go także w toalecie i na tarasie. Wyszłam przed domek i krzyknęłam jego imię w stronę lasu. Odpowiedział. Okazało się, że poszedł eksplorować najbliższą okolicę. Przez chwilę poczułam się bardzo niepewnie, w przeciwieństwie do spokoju, który towarzyszył mi w nocy. Czyżbym już pozwoliła, by myśl o powrocie lekko mnie spinała?

Po śniadaniu, wybraliśmy się na spacer po okolicy. Okazało się, że to miejsce jest doskonale zaprojektowane i przemyślane, że posiada tyle niezwykłych, urokliwych zakątków, ile dusza zapragnie. Ławki i ławeczki w przeróżnych miejscach. Staw, ścieżki, nawet coś na kształt baszty. Wszystko pięknie wykonane w drewnie i kamieniu. Zachwyt i pieszczota dla duszy i ciała. Bardzo lubię podziwiać takie dzieła ludzkich rąk. Będące efektem wpasowania własnych wizji w perfekcyjne dzieło przyrody, bez zakłócania jej naturalnego rytmu.

Potem spacer po lesie, taki z ociąganiem się i przystankami tam, gdzie coś szczególnie nas zachwyciło. A nadszedł czas aby szykować się do drogi powrotnej, rzuciłam raz jeszcze okiem na bezkresną przestrzeń, przymknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich oddechów. Jak bardzo było mi to potrzebne:) Jak wdzięczna jestem, że mnie "spotkało":)

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=L4BY-ciAoBw&ab_channel=AnitaLipnicka

17 marca 2024r.