Patrząc na życie z niezbyt odległej perspektywy, widzę własne starania, które nieraz spełzają na niczym. Widzę też, jak bardzo zależy mi na tym, by to, czemu poświęcam własną energię, na co ją spalam, przynosiło zamierzony efekt. Niestety różnie z tym bywa, dlatego wydaje mi się, że puszczanie wolno i zaakceptowanie także tych mniej, albo wcale nieoczekiwanych efektów, to jedna z kluczowych umiejętności ułatwiających życie. I rozumiem już nie powinnam za bardzo się spinać, niezależnie od tego za co się zabieram. Czy jest to pisanie artykułu, czy budowanie relacji, czy nawet własnej przyszłości...

Weźmy na przykład wychowywanie dzieci. Jak ogromny jest to wysiłek, a jeszcze większe wyzwanie. Jak trudno znaleźć właściwą drogę, nie ulegać zbyt często negatywnym emocjom, nie zamykać się na relacje, kiedy otoczenie nie rozumie lub nie docenia naszych starań. Nie poprzestawać, kiedy upadamy po raz pierwszy, drugi, trzeci, n-ty... 

Wiem, że całkiem nieźle wywiązałam się ze swojej roli w czasie, kiedy nasze dzieci były w wieku wczesnodziecięcym. Naprawdę lubiłam to bycie mamą i spełniałam się w nim. Lubiłam patrzeć, jak dzieciaki chłonął wszystko, czego staram się ich nauczyć, jakimi są doskonałymi i czujnymi obserwatorami, jak wspaniale idzie nam się razem, ramię w ramię, kiedy zarówno ja, jak i Tomek, znajdowaliśmy w sobie pokłady niezbędnej cierpliwości. Cieszę się, że je miałam. 

Czasem zadaję sobie pytanie:
- Czy, jeślibym teraz była mamą kilkuletniego szkraba, miałabym tyle samo cierpliwości, co wtedy? 
Pierwsza odpowiedź:
- Nie.
Kolejna:
- Kto wie, może zupełnie inaczej odbierałabym to, co się dzieje we mnie, kiedy dzieci wywracają moje życie do góry nogami?

Cieszę się, że mogę być, żyć, uczyć się, że mogę decydować, na to przeznaczam swój czas... jeśli tylko mogę. Jestem teraz mamą nastoletnich dzieci, zupełnie inne stają przede mną wyzwania i inne czerpię z tego przyjemności, innych strat doświadczam. To jest zupełnie inna rzeczywistość. Powoli oswajam się z myślą o wypuszczaniu ich z rąk, a nawet zachęcaniu do usamodzielniania się i, szczerze mówiąc, jest to dla mnie niezwykle trudne. Nie wiem, czy nie bardziej, niż odpowiadanie sto razy na to samo pytanie i gaszenie dziecięcych, emocjonalnych pożarów. 

Czy sobie dobrze radzę z rolą mamy dzisiaj? Czy radzę sobie z nią co najmniej nieźle? Uczę się dostrzegać i myślę, że tak. Uczę się doceniać to, co uda mi się rozwikłać, to czego uda mi się nasze dzieci nauczyć, czym z nimi podzielić. I coraz częściej przypomina mi się etap sprzed. Sprzed bycia mamą, kiedy w dużo większym stopniu stanowiłam sama o sobie i towarzyszyło mi o wiele mniej lęków i obaw. 

"Witaj, Kasiu stamtąd. Dawno się nie widziałyśmy. Mam nadzieję, że nie nudziłaś się bardzo, patrząc, jak miotam się w swojej codzienności, jak spadają na mnie kolejne fale obowiązków i innych wpływów zmieniających moje życie. Czy uśmiechałaś się widząc, jak płaczę z radości? Czy cierpiałaś, kiedy płakałam z bólu, żalu i bezsilności? Czy byłaś ciekawa, co będzie za dzień, za chwilę? Wyobrażam sobie, jak siedzisz na ławce w parku i patrzysz na drzewa. Jak obserwujesz ludzi spacerujących parkowymi alejkami i wypatrujesz wśród gałęzi ptaka, który tak pięknie śpiewa, a ty nie masz pojęcia, jak on się nazywa... Na kogo czekasz? Na niego, prawda? Za chwilę przyjedzie jego autobus. Już nie możesz się doczekać, uśmiechasz się na samą myśl, nie masz żadnych oczekiwań, wystarczy ci tylko, żeby był, wziął Cię za rękę i poszedł tam dokąd zmierzacie. Dotąd, Kochana. Dotąd:)"

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=XLPO-yQ2Ldc&list=RDJYWQwTQBzQI&index=4&ab_channel=KasiaMo%C5%9B

18 marca 2024r.