Nie odczuwam wyrzutów sumienia na myśl, że nie będę uczestniczyła w nabożeństwach wielkoczwartkowych, czy wielkopiątkowych, ponieważ czuję, że nic nie czuję w trakcie, poza sentymentem wyniesionym z dzieciństwa. Nie czuję tego, co czułam kiedyś, nie widzę potrzeby odtwarzania tego samego scenariusza. Osadziłabym go na stałe jako tło do wielu innych, mocno dotyczących nas prawd. Dotyczących nas w życiu codziennym. Tak, abyśmy potrafili otwarcie rozmawiać, zarówno ze sobą, jak i z tymi, którzy przemawiają do nas z pozycji ołtarza. Dotarło do mnie kilka lat temu, że, jeśli Jezus sprawował ostatnią wieczerzę siedząc przy jednym stole z apostołami, to, czy nie dopuściłby do tego stołu innych, którzy zechcieliby przy nim zasiąść?

Z kolei już dawno temu dotarło do mnie, że ludzie niewłaściwie zrozumieli to, co miało stać się istotą naszej wiary. Czy nie powinniśmy spotykać się na jednym poziomie, w jednej, wspólnej, dostępnej dla każdego przestrzeni? Nie zaś w tej, która częstokroć budzi w nas lęk i niepewność poprzez wysokie sklepienia, marmury i twarze spoglądające na nas ze ścian i ołtarzy. Nie w tej, w której księża przemawiają do nas z wysoka, zza stołów, ambon i innych wyniesionych punktów mających na celu skupianie naszej uwagi, lecz także podkreślanie, że on mówi, a my mamy słuchać. Za mało w tym współuczestnictwa, zbyt duży dystans. 

A gdyby tak ołtarz ustawić na środku pomieszczenia? Owszem, powinien być nieco wyżej, aby wszyscy obecni widzieli, co się aktualnie dzieje, jednak bez przesady. Bez marmurowych stopni i złoconych świeczników. Gdyby na tym zależało Jezusowi, z pewnością by o tym powiedział. Jednak on mówił coś zgoła odmiennego. Dla niego, równie dobrze moglibyśmy zebrać się pod sklepieniem nieba, na łące, lub na leśnej polanie, na placu miejskim, pod namiotem i sprawować Eucharystię przy prowizorycznie skleconym ołtarzu. 

Wiem, nie wszystko da się ogarnąć bez instytucjonalizacji, uporządkowania przestrzeni i tym podobnych. Jednak jednocześnie pamiętam, że kiedyś na moim osiedlu stał drewaniany kościół, podobnie, jak na wielu innych, tzw. "młodych" osiedlach, i że czułam się tam doskonale. Co jeszcze? Wiernych, na co dzień, wcale nie przybywa tak znaczenie, by konieczne było budowanie kościołów murowanych, pięcio-, czy sześciokrotnie większych, jeśli chodzi o powierzchnię, i co najmniej trzykrotnie, jeśli chodzi o wysokość sklepienia. 

Wystarczyłby w zupełności o połowę mniejszy, murowany kościółek, z krzyżem pośrodku ołtarza i uśmiechniętym księdzem, zapraszającym wiernych do środka. Zresztą, gdzie mieszka większość z nas? W jakich pomieszczeniach upływa nam codzienność? Czy są to wielkie wille, których przestrzeń w przeważającym stopniu pozostaje niezapełniona ludzką obecnością?

Co powinniśmy czuć przychodząc do świątyni? Respekt? Niepewność na myśl o tym, jak może zostać odebrane nasze zachowanie? Lęk przed oceną? Zachwyt pięknymi dekoracjami, obrazami i innymi artefaktami mającymi kojarzyć nam się z boską mocą? Chłód będący efektem oszczędności, czy niemożności wypełnienia olbrzymich wnętrz ciepłem?

Co powinniśmy czuć w rozmowie z księdzem? Respekt? Niepewność na myśl o tym, jak zostanie odebrane nasze zachowanie? Lęk przed oceną? 

Zupełnie inaczej wyglądałoby każde nabożeństwo, czy liturgia, gdyby oddano głos tym, dla których są one odprawiane. Oczywiście nie wszystkim naraz, ale jednej, czy dwóm osobom w tygodniu, na zadany temat lub tak po prostu, by dać się poznać innym, powiedzieć coś o sobie, czy podzielić się własnym doświadczeniem, zapytać, poprosić o wsparcie, bez konieczności "dawania na mszę".

Wiem, że kościół utrzymuje się z datków, jakie otrzymuje od wiernych i nie ma w tym nic złego. Jednak, czy nie można by było inaczej wykorzystywać tych środków? Organizować więcej spotkań integrujących społeczność lokalną, lekcji dla dzieciaków, wycieczek, akcji pomocowych dla tych, którzy znajdują się w trudnej sytuacji materialnej i/lub życiowej? Ile dobrego możnaby zrobić, nieprawdaż? Czyż nie lepszego, niż olbrzymie wnętrza, wciąż niedostatecznie wypełnione i trudne do ogrzania? 

Skąd we mnie ta gorycz? Z obserwacji. A dodatkowo podkręca ją fakt, że moja Mama była jedną z najwierniejszych wiernych, lecz jednocześnie w pełni zgadzających się z moim zdaniem. Może robię to dla niej? Może dlatego uczę się pisać i mówić o tym otwarcie, ponieważ ona nie może już tego zrobić... 

c.d.n.

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=3TkitGRoGM8&ab_channel=HartAndBonamassa

28 marca 2024r.