"Mamy prawo cieszyć się życiem." Takie zdanka w czytanych przeze mnie książkach z zakresu rozwoju osobistego sprawiają, że chce mi się czytać dalej, lecz nie tylko one, bo "Skrzydła podcina zawsze ten, kto sam nie ma odwagi by latać." działa analogicznie. Podobnie, jak te mocne, podnoszące mi poprzeczkę: "Szczęścia się nie znajduje, tworzy się je. Dlatego będziemy tak szczęśliwi, jak postanowimy.".

Wszystko się zgadza i wszystko mnie przekonuje, tylko dlaczego znowu sama podcinam sobie skrzydła? Stanęłam dziś ze sobą twarzą w twarz, zatrzymałam się na chwilę. Odbicie w lustrze nie zachwycało. Nieco zapuchnięte, wciąż śniące o śnieniu, oczęta, usta matowe, ciut przesuszone, włosy... lepiej nie mówić. 
- Co to ma być?! Obudzisz się wreszcie?
- Jak mam się obudzić po niespełna sześciu godzinach snu. Znowu będę cały dzień zasuwała na wstecznym.
- Czyli?
- No, że jeden krok w przód, dwa do tyłu. 
- To zależy od ciebie...
- Daruj sobie te motywacyjne gatki. Nie jestem aktualnie w nastroju.
- A powinnaś...
- Bo co? Bo innym mówię, że tak trzeba? To nic nie znaczy i nie ma nic wspólnego z tym, na co stać mnie samą. A dziś stać mnie na niewiele.
- Masz rację. Mi też już się nie chce. Dziś mi się nie chce.

Dokładnie tak się poczułam. Zupełnie, jakby mój mądry, myślący jak trzeba i wspierający, dorosły, dał se siana. On także poczuł, że to zdecydowanie nie ta energia i nie ten czas. Że żadna mowa motywacyjna nie przyniesie oczekiwanego skutku. Chwilowo się nie lubimy. To znaczy, ja nie lubię się, a on postanawia milczeć, w obliczu rozmiarów mojej niewiary we własne możliwości, czy też braku akceptacji, jaki sama sobie serwuję. 

Dlaczego tak to działa? Dlaczego jednego dnia lecę na skrzydłach wyobraźni, wiary w piękno i w drugiego człowieka, w spełnianie marzeń i odważne tworzenie własnego szczęścia, a drugiego pikuję w dół, lecę na łeb na szyję, bez możliwości zawrócenia z drogi...? Dlaczego nie potrafię w takich razach podać sobie pomocnej dłoni? Przytulić małej Kasi i powiedzieć, że to minie... to też minie...

Każdy z nas ma w sobie destrukcyjny pierwiastek i od nas samych zależy, jak bardzo pozwolimy mu wpływać na własne życie. Aby się ustrzec przez powodowaną przez niego degradacją wszelkich dokonań, należy bliżej mu się przyjrzeć, odkryć, co leży u podstaw. Ja wiem, co leży u podstaw mojego... 

Moja Mama była w zasadzie jedyną osobą z mojego najbliższego otoczenia, która chciała (sama z siebie) i wręcz dopraszała się moich tekstów. Felietonów, opowiadań, wpisów na bloga (tego dawniejszego, o którym ja sama zdążyłam już zapomnieć)... I często powtarzała: "pisz jak najwięcej, wydaj coś wreszcie", czy jakoś tak. Wiem, że bardzo chciała abym to zrobiła, abym uwierzyła we własne możliwości i przestała sobie podcinać skrzydła, choć sama nie miała pojęcia, jak należałoby to zrobić... 

Powoli zbliża się koniec mojego Kawkowego wyzwania. Czas zebrać wszystkie wpisy, uzupełnić brakujące i zacząć sprawdzanie, najlepiej dając je do korekty komuś, kto się na tym zna. A potem... ech, i to jest właśnie jedna z podstaw mojego destrukcyjnego pierwiastka. Ja nie wierzę, że mi się uda. Nie wierzę, że zmotywuję i zmobilizuję się na tyle, aby doprowadzić ten pomysł, czy projekt do końca. Szukanie wymówek już się rozpoczęło. Brak wiary w siebie podskakuje z radości. To jest dobry czas na niedmuchanie w żagle.

Nie pozostaje mi nic innego, jak sięgnąć po jedną z mądrych lektur, dzięki którym pomagam innym, i... pomóc samej sobie:P

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=M-mmC_NR-b8

15 kwietnia 2024r.