Powrót do codziennych obowiązków bywa trudnym doświadczeniem. Zwłaszcza, jeśli chwile go poprzedzające upływały nam na robieniu tego, co kochamy, pośród ludzi, czy też istot, z którymi czujemy się dobrze, w atmosferze wzajemnej akceptacji i otwartości. Chcąc, nie chcąc, jednak wrócić trzeba. Odnaleźć się na nowo, co następuje zwykle szybciej, niż nam się mogłoby wydawać.

Poniedziałek to chyba najbardziej negatywnie nacechowany i napiętnowany przez nas dzień tygodnia. Ileż "nie chce mi się" musiał dotychczas usłyszeć i poczuć. Z iloma "dlaczego?" musiał się zmierzyć. Ciężar, ilu łez i mniejszych lub większych napięć, unieść. Staram się go odczarować na własne potrzeby. Zrezygnowałam już z powtarzania dzieciom, że każdy dzień, także poniedziałek, może stać się źródłem porządanych emocji i zdarzeń, ponieważ zrozumieli istotę mojego przekazu i starają się celebrować. Jednak nie mogę zrezygnować z powtarzania tego samej sobie, ponieważ wciąż pokutują we mnie dawne przekonania.

Staram się... jednak zarówno mi, jak naszym dzieciom, wychodzi to różnie. Tomek podchodzi do tematu zadaniowo. Była niedziela, była sobota, był wyczekiwany piąteczek, minęły. Teraz jest poniedziałek, czas stawić mu czoła, czy też po prostu wejść w niego, jak w każdy z innych dni. Zazdraszczam, ja nadal tego nie potrafię. 

Wiem, po lekturze tylu książek poszerzających horyzonty, otwierających zamknięte dotychczas przestrzenie w mojej świadomości, powinnam poczynić postępy na tyle spektakularne, by uśmiech na myśl o poniedziałku, bezwiednie wykwitał na mojej twarzy. Dam sobie jeszcze chwilę i doceniam, że mam już to, co mam. Czyli pewność, że potrafię wychodzić poniedziałkowi naprzeciw bez marudzenia, któremu kiedyś oddawałam się bez reszty. Potrafię powstrzymać się przed galopem myśli, prowadzących mnie w rejony piątku, wciąż zapisanego w tęsknym pragnieniu. Będę ćwiczyła nadal.

Na jednych z ostatnich warsztatów dla kobiet, które miałam przyjemność poprowadzić, pewna uczestniczka powiedziała, że nie może się wyzbyć "syndromu poniedziałku". Powiedziała to także Kasia Nosowska w jednym z internetowych wywiadów, na który natrafiłam całkiem przypadkiem. Że w okolicach godziny szesnastej, w niedzielę, zaczyna odczuwać bliżej nieokreślony dyskomfort, nieprzyjemne mrowienie w brzuchu, czy coś w tym stylu. Nie pamiętam. Pamiętam, że powiedziała, iż samą ją to zaskakuje, że mimo wolnego zawodu, który wykonuje i tego, że zazwyczaj nie musi w poniedziałek zrywać się skoro świt, to nie lubi niedzielnych wieczorów i boi się poniedziałków, które wciąż kojarzą jej się z czasami szkolnymi...

Z jednej strony zupełnie mnie to nie dziwi, z drugiej wydaje mi się, że jednak jest to kwestia utrwalania w sobie i pielęgnowania poniekąd, pewnych przyzwyczajeń, czy też zaszłości. Owszem, w czasach szkolnych trudno było mi cieszyć się na myśl o kolejnym tygodniu nauki, czy też bycia po prostu, w miejscu, w którym być nie chciałam, jednak w chwili, kiedy pozwoliłam sobie na inne spojrzenie, bądź chociażby cieszenie się niedzielą do ostatniej sekundy, niechęć we mnie lekko złagodniała, a wraz z rosnącą samoświadomością znacznie straciła na sile. Czyli można... 

Można i warto o tym pamiętać. Reagować na każdy głosik: "nie chce mi się" dobiegający z naszego wnętrza i próbować zmienić narrację. Przykładowo:
- Wiem, co czujesz i faktycznie perspektywa poniedziałku jest mniej atrakcyjna, niż piątkowy wieczór. Jednakże teraz tracisz energię na wzdychanie i zamulanie, zamiast czerpać z tej i każdej z nadchodzących chwil, na maksa. Teraz czujesz, że bardzo ci się nie chce, a kiedy nastanie poniedziałek, wejdziesz w niego, mimo niechęci i zapomnisz o tym dyskomforcie szybciej, niż ci się wydaje. A jeśli nie? Cóż... wszystko przed tobą;P

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=-Kobdb37Cwc&ab_channel=TheBoomtownRatsVEVO

22 kwietnia 2024r.