Dzień Flagi, a w moim kalendarzu także Dzień Motywacji. Na wstępie zastanawiałam się, czy dam radę zmotywować się do czegokolwiek. Wczorajszy dzień zaskoczył mnie gośćmi, których miało nie być i rozmowami, których nie byłam w stanie przewidzieć. 

Kolejny dowód na to, że nie należy niczego odkładać na potem. Potrzebujesz odpoczynku? Zorganizuj sobie czas i życie tak, żebyś mogła odpocząć. Potrzebujesz atencji? Zadbaj o to, by ci, którzy mogli ci ją dać, byli w pobliżu, albo zwyczajnie nawiąż kontakt, wyślij sygnał, czy powiedz wprost:
- Czuję się niedopieszczona! Błagam, zajmij się mną przez chwilę. Wysłuchaj, skup uwagę, spójrz w oczy, pośmiej się ze mną. Bardzo tego dziś potrzebuję.
Masz wrażenie, że bez pisania usychasz? To pisz, do cholery! Nieważne, że miałaś nastawić pranie, czy uprasować to, co piętrzy się gdzieś w kącie. Pranie nie zając, nie ucieknie, a jeden, czy dwa dni, nicnierobienia w tym zakresie, mogą przynieść jedynie pozytywny efekt. Ci, z którymi dzielisz przestrzeń najpierw zauważą, że czystych gaci im brakuje, potem o nie ciebie zapytają, a ostatecznie sami zdecydują się o to zadbać. Utopia?

Tak sobie rozmawiając, z samą sobą, nieraz dochodzę do wniosku, że wciąż i pomimo całej tej świadomości, za dużo odkładam na potem. Dajmy na to wczoraj. Pokładałam wielkie nadzieje w wolnym dniu. Że wreszcie siądę w ciszy i spokoju, pogapię się przed siebie, albo poczytam którąś z zaczętych dawno temu książek. Napiszę zaległe Kawki i w ogóle... nawet na pohuśtanie się znajdę czas i może na jakąś planszówkę z dziećmi? Uhm... moje plany rypsły się z samego rana.

Efekt? Pomogłam, wysłuchałam i pogadałam, poświęciłam czas i uwagę, bo chciałam i spędziłam ten dzień pośród ludzi i z nimi, czerpiąc z tego nawet pewną przyjemność, tylko... w obliczu niespełnionych oczekiwań własnych, pod koniec, tuż przed zaśnięciem, obudził się we mnie nieprzyjemny zgrzyt.

- Znowu nie odpoczęłam, znowu nie popisałam... itd. itp.
Jednym słowem, gdybym dała to sobie wcześniej, kiedy uważałam, że nie ma jak i w ogóle "lepiej przełożę to na najbliższy wolny dzień", nie czułabym rozczarowania oraz pęczniejących, wciąż niespełnionych oczekiwań, byłoby mi zwyczajnie lżej.

Pisząc o tym, nie mogę opędzić się od myśli, że moja Mama wciąż tak robiła. Wciąż mówiła, że nie da się, a ona odpocznie, jak... Jak zrobi to i tamto, jak zaopiekuje się Babcią i Dziadkiem, spełni ich oczekiwania, potem Taty, kiedyś nasze, potem naszych dzieci, a jej Wnuków. Własne wyśrubowane "muszę" i "nikt nie zrobi tego tak, jak ja", albo "jeśli się nie domyślicie, będę MUSIAŁA zrobić to sama", ale "nie ma sprawy, poradziłam sobie". 

Pewnie z Kawek niejednokrotnie wyłaniał się już taki obraz mojej Mamy - więźnia obowiązków, nie potrafiącej dać sobie tego, bez czego tak ciężko było jej żyć, aż do niechcenia. I ja bardzo jestem świadoma tego, jak bardzo takie podejście nie służyło jej i nam wszystkim, jak wiele chwil przepadło bezpowrotnie, jak wiele okazji zostało przegapionych, jak wiele niepotrzebnych nerwów, ona i my, żeśmy przez to wygenerowali...

Wciąż powracają do mnie słowa jednej z ostatnich "normalnych" rozmów, jakie dane mi było z Mamą przeprowadzić. Rozmawiałyśmy długo o tym, że dawno temu powinna była pójść na terapię, chociażby po to, aby nauczyć się odpuszczać. Że mi taka terapia też by się przydała, bo chcąc nie chcąc, dźwigam własne ciężary. A pod koniec powiedziała, że choć zbliżają się święta ona nie zamierza szykować ich tak, jak dotychczas. Po drugie, ze względu na własne samopoczucie, co było wtedy zupełnie jasne, a po pierwsze ze względu na to, że wreszcie zrozumiała...

- Po co ja tak szalałam, tak zasuwałam, tak bardzo zabiegałam, żeby wszystko było naszykowane, wysprzątane, jedzenia narobione... co roku siadałam do wigilijnego stołu ledwie żywa... kłóciliśmy się, miałam pretensje... teraz widzę, że to było bez sensu, że to była przesada.
Jak ja się cieszyłam słysząc te słowa!

Myślę, że już niejednokrotnie o tym pisałam... rozłączyłam się i, uskrzydlona, zaczęłam szykować się do zajęć. A kiedy przyszły już ich uczestniczki, powiedziałam, że rozmawiałam dziś z Mamą i, że jest jakiś plusik tej jej choroby, bo nareszcie widzi, to czego dotychczas nie dostrzegała.

Niedługo potem stan Mamy zaczął się sukcesywnie, tydzień po tygodniu, pogarszać, a ja zostałam z tymi jej słowami i świadomością, że, gdyby zrozumiała wcześniej, gdyby wcześniej to zobaczyła, mogłoby być zupełnie inaczej...

Muzyczka do Kawki:
https://www.youtube.com/watch?v=gOryThDjSmM&ab_channel=PolskieRadio

2 maja 2024r.